Czwartek
mija bardzo wolno. Lekcje ciągną się niemiłosiernie, a ja mam już dość. Z
utęsknieniem oczekuję na nadejście weekendu, wręcz odliczając czas, jaki
jeszcze do niego pozostał.
Brzmi
dzwonek kończący trzecią lekcję, a ja wychodzę z klasy jako jedna z ostatnich
osób. Jeszcze 4 lekcje.
Przemierzam
powoli korytarz, z wzrokiem wbitym w ziemię i głową pełną myśli. Docieram do
schodów i już mam stawiać stopę na pierwszym stopniu, gdy słyszę, jak ktoś woła
moje imię.
Odwracam
się i widzę Andreasa, przeciskającego się przez tłum ludzi. Zastanawiam się,
czego może ode mnie chcieć; w szkole raczej rzadko rozmawiamy. Głównie dlatego,
że on prawie tu nie bywa, a kiedy już jest, to skupia się na nadrabianiu
zaległości, a nie na mnie.
W
końcu udaje mu się do mnie dostać, a wtedy staje blisko mnie i mówi, lekko
zdyszany:
-Właśnie
dostałem wyniki testu.
Cofam
się automatycznie, bardziej z odruchu niż z potrzeby i spoglądam na niego
wyczekująco. Nie wiem czemu, ale naprawdę chcę wiedzieć, jak mu poszło.
-Napisałem
go na 64%. Czyli zaliczyłem pierwszy semestr i póki co, mam spokój.
Uśmiecha
się szeroko, z wyraźnym szczęściem i ulgą. Wysilam się na lekki uśmiech i
odpowiadam:
-Cieszę
się. Mówiłam, że ci się uda.
Andreas
kiwa głową, a ja zastanawiam się, czy jeszcze coś chce mi powiedzieć czy
rozmowa skończona i mogę iść swoją drogą. Poprawiam pasek torby na ramieniu i
już mam się pożegnać, kiedy on dodaje:
-Bardzo
wiele mi dała nauka z tobą. Właściwie, gdyby nie to, na pewno bym nie zaliczył
tego testu. Dlatego pomyślałem, że jestem ci winny podziękowania. I nie tylko.
Powinienem ci się jakoś odwdzięczyć.
Nie
brzmi to zbyt dobrze, w każdym razie nie dla mnie. Bo od razu przez głowę
przewijają mi się różne formy odwdzięczania się komuś za coś i raczej każda
przewiduje wspólne spędzenie czasu, a nie jest to coś, na co mam szczególną
ochotę.
Przełykam
ślinę i rzucam szybko:
-Nie
musisz mi się za nic odwdzięczać. To nic takiego.
Wiem
jednak, że nie mam co się kłócić. Widzę na jego twarzy determinację. Nie ma
żadnych szans, że się z tego wykręcę.
-Sophie,
gdybym oblał ten test, groziłaby mi poprawka i możliwe, że nie zaliczyłbym
drugiej klasy. Więc w pewnym stopniu przyczyniłaś się do tego, że w ogóle
kiedyś tam ukończę szkołę. A ukończenie szkoły to jednak nie jest nic takiego.
Wzdycham
cicho, bo nie udaje mi się znaleźć żadnego kontrargumentu. Ale on nawet nie
czeka aż coś powiem, tylko dodaje prawie od razu:
-Słuchaj,
nie mam czasu się z tobą sprzeczać, bo za trzy godziny muszę być na lotnisku we
Frankfurcie, a nawet się jeszcze nie spakowałem. Ale wrócimy do tej rozmowy,
jak już przyjadę w środę, dobra?
Wzruszam
tylko ramieniem, na co on obdarza mnie krótkim uśmiechem i odchodzi
pośpiesznie.
Mija
chwila, zanim i ja ruszam się z miejsca. Właściwie, dopiero dzwonek wyrywa mnie
z zamyślenia. Wspinam się po schodach i kieruję ku sali z chemii, odczuwając
lekkie obawy w stosunku do środy. Odganiam je jednak. Dzisiaj jest dopiero
czwartek. Czwartek bez Andreasa, a więc i bez rodzinnego spędzania czasu. Mogę
iść na skocznię. Mogę zobaczyć się ze Stephanem.
Uśmiecham
się pod nosem, a moje serce odzyskuje lekki rytm.
Będzie
dobrze.
Kiedy
przychodzę na Müllenkopfschanze, on już tam jest.
Siedzi na tym samym miejscu co zawsze, wpatrzony w profil skoczni i …
I co? Czeka? Tak, czeka i to na mnie. Nagle odczuwam dziwne
ciepło na sercu, gdy dociera do mnie, że jestem elementem jego życia i
codzienności. Może nawet ważnym elementem.
Pokonuję schody i siadam obok niego. Uśmiecha się na mój
widok, a ja odpowiadam tym samym. Mam wrażenie, że z każdym dniem mój uśmiech
jest coraz szerszy, radośniejszy i bardziej szczery. I bardzo mnie to cieszy.
-Nie
sądziłem, że dzisiaj przyjdziesz – odzywa się, a ja dobrze wiem, o co mu
chodzi. W końcu dzisiaj czwartek. Wtedy też uświadamiam sobie, że on wcale nie
musiał przychodzić, mógł założyć, że się nie pojawię i po prostu zostać w domu.
A jednak. Jednak przyszedł, na wypadek, gdybym tu była. Uczucie ciepła na sercu
powiększa się.
-Opowiedz
mi coś o sobie – mówię, zanim gryzę się w język. Nie spodziewałam się tego po
samej sobie, a kiedy zaraz potem posyłam Stephanowi krótkie spojrzenie, widzę,
że też jest zaskoczony. Już mam zbagatelizować sprawę i wrócić do milczenia,
ale on spełnia moje życzenie.
-Mam
21 lat. Od dziecka mieszkam w Willingen. Skończyłem tu liceum i na razie nie
bardzo wiem, co ze sobą zrobić. Nie poszedłem na studia, bo chciałem skupić się
na skokach, ale jak dotąd…
-Skokach?
– powtarzam, kompletnie osłupiała i wbijam w niego spojrzenie. Najdłuższe,
jakim go kiedykolwiek obdarzyłam. Wzrusza lekko ramieniem, a ja odwracam wzrok
i przetrawiam tę informację, nadal mocno wstrząśnięta.
-Jestem
skoczkiem narciarskim – odpowiada spokojnie. W sumie, dochodzę teraz do
wniosku, że mogłam się tego domyślić. Ma odpowiednią budowę ciała, często
przychodzi na skocznię, no i przyjaźni się z Andreasem.
Coś
mi wpada do głowy. I zanim udaje mi się powstrzymać, pytam:
-To
dlaczego nie jeździsz na konkursy, tak jak Andreas?
Sekundę
później wiem, że popełniłam błąd. Może nie znam się na skokach, ale przecież
nawet głupi by się domyślił, że takie konkursy nie zrzeszają wszystkich
skoczków, jacy chodzą po tym świecie i skoro Stephan nie wlicza się do kadry,
reprezentującej nasz kraj, to po prostu znaczy, że nie jest dość dobry.
Brutalne,
ale prawdziwe. Tylko, że wcale nie zamierzałam mu sprawiać przykrości. A pewnie
sprawiłam tym nieprzemyślanym pytaniem.
Łapię
jego spojrzenie i już otwieram usta, żeby go przeprosić, kiedy on się uśmiecha.
-Tylko
mnie nie przepraszaj – mówi, a ton jego głosu nie brzmi jak wyrzut, więc trochę
się uspokajam – Miałaś prawo zapytać. Ale chyba nie ma sensu odpowiadać, bo
widzę, że już się sama domyśliłaś.
Milczę
przez chwilę, nie bardzo wiedząc, co mu odpowiedzieć. Tak naprawdę jestem
trochę rozstrojona tą sytuacją; jestem tu dopiero 5 minut i większość tego
czasu upłynęła nam na rozmowie. Przeważnie milczymy. Albo on mówi o różnych rzeczach,
a ja niemo przyjmuję jego słowa. Tym razem jest inaczej. Tym razem mam dziwnie
dobry humor i potrzebę obcowania z drugim człowiekiem.
Biorę
głęboki oddech, który w powietrzu zamienia się w białe obłoczki pary i obejmuję
się ramionami, gdy wstrząsa mną silniejszy dreszcz. Dzisiaj wieczorem mróz
osiągnął chyba rekordową temperaturę. A przecież niedawno zaczął się marzec.
-Zimno,
prawda? – odzywa się Stephan. Kiwam głową i pocieram mocno ramiona rękami, żeby
choć trochę się rozgrzać. To jednak średnio pomaga. Właśnie myślę niechętnie o
tym, że chyba będę musiała wrócić do domu, kiedy chłopak nieoczekiwanie pyta: -
Nie masz może ochoty na gorącą czekoladę?
Spoglądam
na niego, trochę zaskoczona. Gorąca czekolada niby brzmi niewinnie, ale sięgam
głębiej i odnajduję ukryte znaczenie tej propozycji. Musielibyśmy znaleźć jakąś
kawiarnię. Usiąść w niej razem. Nigdy nie spędzałam z nim czasu poza skocznią.
To wspólne przesiadywanie tutaj stało się dla mnie czymś normalnym, pewnym
elementem codzienności, rutyną. Ja, Stephan i skocznia. Wszystko do siebie
pasuje. Ale ja, Stephan i inne miejsce? W dodatku takie, gdzie będą ludzie,
obcy ludzie? Na samą myśl wstrząsa mną dreszcz, dreszcz, który nie ma już nic
wspólnego z zimnem.
Nie
wiem, ile z tych uczuć maluje mi się na twarzy, ale Stephan najwyraźniej
dostrzega moje zdezorientowanie, bo odzywa się ponownie, łagodnym głosem:
-Albo
inaczej. Tutaj niedaleko jest kawiarnia. Kupię nam czekoladę, a ty na mnie
poczekasz i wypijemy ją tutaj. Co ty na to?
Ogarnia
mnie wdzięczność, w postaci ciepłej fali, przepływającej przez całe moje ciało,
wypełniającej każdą komórkę. Uśmiecham się w odpowiedzi, ale wiem, że to
wystarcza. Chwilę później Stephan odchodzi.
A
potem wraca, tak jak obiecał i wręcza mi plastikowy kubek, który w parę sekund
ogrzewa mi ręce. Czekolada smakuje wspaniale, ale dobrze wiem, że to nie
zasługa ludzi, którzy ją przygotowali.
To
zasługa Stephana, bo z nim każda chwila zdaje się być znacznie lepsza i
bardziej wartościowa.
Nie
mam słabej pamięci, ale raczej staram się przechowywać w niej jedynie
najistotniejsze sprawy. Tak więc nic dziwnego, że rzadko zdarza mi się
pamiętać, w który dzień Andreas przyjeżdża do domu z zawodów. Na szczęście albo
nieszczęście Karen przeżywa te jego powroty na tyle mocno, że zwykle organizuje
uroczystą kolację. Kiedy więc w środę po południu wracam ze szkoły i uderza
mnie wspaniały zapach sera, mięsa i warzyw od razu przypominam sobie o
wszystkim.
O
dziwo, nie budzi to we mnie negatywnych odczuć. Wiem, że jego powrót wiąże się
z rozmową o tym, co może dla mnie zrobić w zamian za pomoc w nauce, ale jakoś
nie napawa mnie to strachem. Czuję tylko spokój.
Zostawiam
torbę w pokoju i zastanawiam się, co robić. Za wcześnie, by iść na skocznię,
zazwyczaj wybieram się tam wieczorem, już po kolacji. I wtedy też będzie tam
Stephan. To taka nasza niepisana umowa. Nie mogłabym się z nim ugadać na
jakąkolwiek inną porę, bo po prostu nie mam jego numeru telefonu. Nie wiem
gdzie mieszka. Wiem tylko jak się nazywa, ile ma lat i że jest skoczkiem narciarskim.
A to i tak wiele, bo jeszcze tydzień temu posiadałam wiedzę jedynie co do jego
imienia. Trzeba przyznać, że ta znajomość jest naprawdę nietypowa.
No,
ale z drugiej strony ja też jestem nietypowa i to niekoniecznie w pozytywnym
znaczeniu tego słowa.
Wzdycham,
rozglądając się po pokoju. Rzadko czuję się tu źle, ale dzisiaj wyjątkowo mam
ochotę zejść na dół i pobyć trochę z resztą domowników. Zdarza mi się to chyba
po raz pierwszy odkąd tutaj mieszkam, ale nie kłócę się z samą sobą. Już po
chwili jestem w kuchni, uśmiecham się lekko do Karen i pytam nieśmiało:
-Może
ci pomóc?
Karen
mruga, a ja wiem, że ją zaskoczyłam. Mam wrażenie, że nawet Lindsay na chwilę
przestała bawić się lalką i spojrzała na mnie równie zdumiona. Hmm, czyżby
naprawdę aż tak szokowało ich wszystkich, że czasem i ja muszę pobyć z ludźmi?
-No
pewnie, skarbie, jeśli tylko masz ochotę – odpowiada w końcu Karen, uśmiechając
się, jak to ona. Podaje mi nóż i warzywa, więc zaczynam robić sałatkę, bo chyba
nie mam co liczyć na bardziej odpowiedzialne zajęcie. Ona w tym czasie
przygotowuje sos i przez dłuższą chwilę obie milczymy. Zastanawiam się nad tym
wszystkim. Dociera do mnie, że lubię tą kobietę, bez względu na to, że w jakiś
pośredni sposób stała się przyczyną rozpadu małżeństwa moich rodziców. Ale
przecież nie mogę jej obwiniać za to, że mój ojciec nigdy się mną nie
interesował ani tym bardziej za to, że moja mama nie żyje. Przecież Karen się
stara. Stara się tak samo jak Andreas. Nigdy nie zastąpi mi matki, nigdy nie
obdarzę ją miłością, wiem to na pewno, ale co stoi na przeszkodzie, by okazać
jej choć odrobinę sympatii?
-Mieszkasz
u nas już prawie dwa miesiące, wiesz? – odzywa się nagle, wyrywając mnie z
rozmyślań. Posyłam jej spojrzenie, krótkie, ale jednak trwające wystarczająco
długo, bym prawie odcięła sobie palec. Odsuwam nóż na bok i sprawdzam czy nie
leci mi krew. Na szczęście, obyło się bez ofiar – A ja mam wrażenie, jakby to
było wczoraj, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłam.
Nie
wiem co na to odpowiedzieć, więc tylko kiwam głową i wracam do krojenia warzyw.
Zostało już niewiele, ale z jakiegoś powodu nie śpieszę się, bo wcale nie chcę
jeszcze wychodzić. Może nawet cieszę się, że Karen zaczęła rozmowę. Mam ochotę
posłuchać tego, co chce mi powiedzieć.
-Na
pewno tęsknisz za domem.
Domem.
Tak, mój dom jest w Marburgu, ale to zaskakujące, że Karen tak po prostu to
powiedziała. Nie dała mi w ten sposób do zrozumienia, że u nich nigdy nie
poczuję się jak u siebie, bo oni tego nie chcą, po prostu dobrze wie, że to tam
jest moje miejsce. Lubię Willingen, naprawdę lubię, ale to nie to samo.
-Bardzo
– odpowiadam, a coś ściska mnie w gardle. Chwytam szybko cebulę, bo jakby co
będę mogła na nią zrzucić winę za ewentualne łzy.
-I
chciałabyś tam pojechać … dajmy na to na weekend? Spotkać się z przyjaciółmi?
Odwiedzić … cmentarz?
Prawie
dostaję gęsiej skórki, najpierw z powodu samej propozycji, potem na dźwięk tego
słowa. Cmentarz. Groby. Grób mojej mamy. Odkładam gwałtownie nóż i odwracam się
przodem do Karen. Robi przepraszającą minę.
-Sophie,
nie chciałam … - zaczyna, ale nie pozwalam jej dokończyć.
-Bardzo
bym chciała tam pojechać – mówię, co kolejny raz ją zaskakuje. Ale ja jestem
pewna swoich słów.
Zdaję
sobie sprawę, że to może szaleństwo. Jeszcze niedawno nie potrafiłam przeżyć
jednego dnia bez wylewania łez, a teraz chcę iść na cmentarz, tam gdzie na
pewno się bez tych łez nie obejdzie.
Przecież nie wiem czy już poskładałam wszystkie złamane kawałki serca w
jedną całość. Nie wiem czy moja zraniona dusza już się wyleczyła. Nie wiem czy jestem
twardsza i silniejsza, ale wiem, że jestem gotowa.
Wreszcie
jestem gotowa, by pójść na cmentarz i zapalić znicz na grobie mamy.
Biorę
głęboki oddech i nawet uśmiecham się lekko. Karen przygląda mi się uważnie,
jakby chciała przewidzieć moją następną reakcję. Kiedy nic już nie mówię, sama
zabiera głos:
-Czyli
naprawdę byś chciała? – musi się upewnić, najwyraźniej jest to silniejsze od
niej. Przytakuję pewnym tonem głosu, mój humor zdecydowanie się poprawia. I
wtedy moja macocha dodaje: - Cieszę się, że się zgodziłaś. Andi na pewno też
się ucieszy – marszczę brwi, nie rozumiejąc, jednak wyjaśnienie przychodzi
natychmiast – bo to był jego pomysł.
O
kurczę.
Wygląda
na to, że Wellinger jednak znalazł sposób, by mi się odwdzięczyć za tą matmę.
I
wygląda też, że nie będę w stanie mu odmówić.
Po
kolacji nie uciekam od razu na skocznię, ale wychodzę na taras, opieram się o
balustradę i wpatruję w ciemniejące niebo, na którym zaczynają pojawiać się
pierwsze gwiazdy. Wiem, że prędzej czy później Andreas dołączy do mnie, w końcu
jeszcze nie rozmawialiśmy o tym wyjeździe do Marburga. Nie muszę długo na niego
czekać. Jakieś pięć minut później staje obok mnie i również zadziera głowę.
-Niedługo
chyba będzie pełnia – odzywa się, nawiązując do naszej rozmowy na placu zabaw,
dobry miesiąc temu. Postanawiam od razu przejść do rzeczy.
-Skąd
wiedziałeś, że chcę jechać do Marburga? – pytam, spoglądając na niego.
Zazwyczaj nie przepadam za tym momentem, kiedy nasze oczy się spotykają, a jego
błękitne tęczówki prawie wypalają we mnie dziurę, ale tym razem jakoś mi to nie
przeszkadza. Cierpliwie znoszę jego spojrzenie. Chyba nie mam już nic do
ukrycia.
-Mieszkałaś
tam całe życie – odpowiada, jako pierwszy odwracając wzrok – A gdybym ja musiał
wyjechać z Willingen, to na pewno bym tęsknił. Jeżdżąc na konkursy, tęsknię za
domem. Więc domyślam się, jak musisz się czuć.
On
też? On też tak świetnie rozumie, gdzie jest mój prawdziwy dom? Nie mogę wyjść
z podziwu nad tymi ludźmi, którzy tak dobrze mnie rozumieją. Chyba, że to ja
jestem aż tak beznadziejnie przewidywalna.
Przez
chwilę panuje między nami cisza, w końcu Andreas zabiera głos:
-Jest
tylko jeden problem.
Posyłam
mu pytające spojrzenie, na co on wzdycha, wbijając wzrok w niebo.
-Mama
chce, żebym pojechał tam z tobą.
Wpatruję
się w niego zszokowana, a ta informacja krąży w kółko po moim mózgu.
W
pierwszej chwili wszystko się we mnie buntuje. Mam ochotę natychmiast odmówić i
powiedzieć mu, że skoro tak, to nigdzie nie jadę. Ponieważ to by zaburzyło
równowagę w moim, i tak już kiepsko poukładanym, życiu. Marburg to moje
dzieciństwo, moje najlepsze wspomnienia, wszystko co kocham. Andreas należy do
Willingen, do życia, w którym nie jest mi lekko, w którym każdy dzień
naznaczony jest śladem tragedii, jaka mnie dotknęła, w którym każdy dzień to
walka z cierpieniem. Nie chcę tego mieszać. Nie chcę, by był przy mnie, w moim
starym domu czy na cmentarzu. Nie chcę nawet, żeby poznawał Violę, bo wiem, że
wtedy już nigdy nie dałaby mi spokoju. On, będący u mojego boku, w tak
osobistej dla mnie chwili, jaką jest stanie nad grobem matki czy on, śpiący w
łóżku, w którym spała kiedyś ona – nie potrafię sobie wyobrazić, czy byłabym w
stanie to znieść.
Ale
potem się uspokajam. Powoli dochodzi do mnie, że nie mogę dzielić swojego życia
na Marburg i Willingen, na czas, gdy moja matka żyła i nie, na świat bez
Andreasa i z nim. Moje życie to jedna spójna całość. Powinno być jedną, spójną
całością. Muszę przestać dzielić je na chwile i spojrzeć na nie jak na jedność.
A co
najważniejsze muszę wreszcie przestać się bać, przestać egzystować i zacząć
żyć.
Dlatego
unoszę głowę i spoglądam na niego, usiłując przy tym wyglądać tak przyjaźnie
jak tylko jestem w stanie. A potem odpowiadam:
-W
porządku. Nie przeszkadza mi to.
Te
słowa nie stają mi kołkiem w gardle. Nie powodują, że mam ochotę natychmiast
zaprzeczyć samej sobie, powiedzieć, że jednak się rozmyślam i uciec. Mam już
dość uciekania. Jeśli przestanę uciekać przed życiem, to ono nie ucieknie mi. I
może w końcu kiedyś spojrzę na swoje odbicie w lustrze i zobaczę szczęśliwą,
wyzwoloną osobę.
Może.
Na razie nie chcę o tym myśleć, nie chcę się napalać. Wolę przyjąć to ze
spokojem, robić małe, ostrożne kroczki, a jednak zawsze iść do przodu.
Zrobię
to. Dla siebie i nie tylko.
Zrobię
to również dla mamy. Kto jak kto, ale ona na pewno chciałaby, żebym była
szczęśliwa.
Co ja
zrobiłam w tym rozdziale … Mam wrażenie, że przedstawiłam dwie różne Sophie i
cały czas coś mi tu nie gra. Dlatego w przyszłym rozdziale będę zdaje się
musiała ją znowu troszkę osłabić :D
Bo
tak w ogóle nie macie jeszcze dość tej historii? Mam wrażenie, że ciągnie się
okropnie, a to dopiero 8. rozdział… co więcej, ja wiem ile jeszcze musi się tu
wydarzyć i zaczynam się bać, że stworzę jakiegoś nudnego tasiemca …
No
nic, nie marudzę ^^ trzymajcie się cieplutko ;)
P.S. Założyłam nowego bloga, chętnych zapraszam TUTAJ :)
P.S. Założyłam nowego bloga, chętnych zapraszam TUTAJ :)
Tak kochana marudzisz! :D
OdpowiedzUsuńDla mnie wcale ta historia nie ciągnie się długo!
I cieszę się, że Sophie się otworzyła. Normalnie mam ochotę bić brawa dla Andreasa. Świetnie ją przejrzał! Normalnie chłopak- ideał! <3
Pozdrawiam cieplutko i weny moja droga! :)
U mnie 26 jak coś ;)
Cieszy mnie postęp w zachowaniu Sophie i w jej odbieraniu świata. Dobrze, że przestanie wreszcie żyć przeszłością. I dobrze, że ma przy sobie Andreasa. I nic mi się nie ciągnie. Przeciwnie. nie moge uwierzyć, ze to już ósmy rozdział. Piszesz tak wciągająco, że każdy rozdział czyta się szybko i przyjemnie. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńP.S: U mnie nowość na http://nie-mowisz-przepraszam.blogspot.com/
Na pewno ta Sophie różniła się od poprzedniej, ale jak dla mnie to dobrze. Przez ten rozdział można było trochę poznać drugie ja bohaterki. Przynajmniej ja tak uważam. :D
OdpowiedzUsuńCiekawy sposób na odwdzięczenie się znalazł Andi. Musi naprawdę umieć czytać w myślach Sophie.;) No, ale dobrze, że zaliczył tą matematykę. :D
Sophie mnie bardzo zaskoczyła, gdy normalnie rozmawiała ze Stephanem. Jestem z niej dumna, że wreszcie nie uciekała od nikogo ;)
Co do ciągnięcia się opowiadania, to jak dla mnie może się ciągnąć w nieskończoność. ;D
Pozdrawiam i czekam na kolejny ;*
Ja sobie żyję w nieświadomości, że u Ciebie coś się pojawiło. Wchodzę dzisiaj a tu taka miła niespodzianka :)
OdpowiedzUsuńJakiego tasiemca, bardzo fajne opowiadanie, które się czyta z przyjemnością :) Ech ja co rozdział bardziej kocham Sophie, ale nie pytaj dlaczego bo sama nie wiem tak po prostu jest :D
Tym czasem ja Zapraszam do siebie na http://kochamy-skaczemy.blogspot.com/. Gdzie pojawił się właśnie nowy 16 rozdział. Mam nadzieję, że się wam spodoba.
Jejciu, ale mam zaległości...
OdpowiedzUsuńNa moje nieszczęście jestem chora i mam troszkę czasu. No to jak już sobie pomarudziłam to muszę przyznać, że zdziwiła mnie Sophie. Hmmm...może raczej pozytywnie zaskoczyła:) Roznowna dziewczyna:D
No i oczywiście muszę przyznać, że całkiem fajnie odwdzięczył jej się Andi^
Pozdrowionka.
Muszę nadrobić dzisiaj kilkanaście blogów, przy czym u niektórych mam po kilka rozdziałów, wiec wybacz, że ten komentarz będzie taki byle jaki. Jakoś powoli próbuje znowu wdrożyć się w pisanie, co zbyt łatwe nie jest.
OdpowiedzUsuńNo więc tak - rozdział oczywiście mi się podobał, ale chyba nie muszę tego nawet pisać, bo ty to dobrze wiesz ;) Po prostu uwielbiam twoją twórczość i już tak zostanie na wieki, wieków, amen.
Podoba mi się zmiana jaka zaszła w Sophie. Pewnie jest ona krótkotrwała, ale ważne, że w ogóle się pojawiła. Dziewczyna zaczęła się otwierać na domowników, a nie tylko chować w pokoju. Zaczęła z nimi rozmawiać! I coś czuję, że ta podróż z Andreasem może być przełomowym momentem.
Podobała mi się również scena na skoczni. Może Stephan zajmie ważne miejsce w życiu naszej bohaterki? Już teraz wydaje mi się dla niej istotny. Te ich spotkania wiele jej dają.
Do wszystkiego zmierza małymi kroczkami to fakt, ale dobrze, że nie zatrzymała się w miejscu, a stara się. To się ceni.
Dobra, ja już kończę. Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam cię serdecznie :*
Przepraszam za swoją nieobecność, ale w ostatnich dniach chcieli mnie wykończyć w tej mojej szkole :( Dopiero teraz mam trochę czasu dla siebie, mogę usiąść i na spokojnie napisać jakiś komentarz, chociaż nie wiem czy mi to wyjdzie. Czuję się jakby mi ktoś wyprał mózg. Ale dość już o moich przeżyciach, teraz skupiam się na rozdziale :)
OdpowiedzUsuńZmiana jaka zaszła w Sophie jest rzeczywiście bardzo duża, ale uważam, że to dla niej bardzo dobre. Stephan ma na nią dobry wpływ i podejrzewam, że gdyby nie on, dziewczyna raczej nie miałaby motywacji, aby tymi małymi kroczkami iść do przodu. Andreas też ma w tym jakąś tam zasługę, ale wydaje mi się, że on trochę za mocno na nią naciska.
Ich wspólny wyjazd do Marburga będzie prawdopodobnie przełomem w tej historii, więc już nie umiem się tego doczekać :)
A to ci Andreas! Że też tak wpadł na ten pomysł z wyjazdem, no brawo! :) To z pewnością będzie wielki krok w ich relacji, dlatego nie mogę się doczekać, co też dla nas przygotowałaś :D
OdpowiedzUsuńSzkoda mi tylko tego biednego Stephana.
Czy ty wiesz, że ja mam łzyt w oczach? Normalnie popłakąłam się ze szczęścia! Tak się cieszę, że jednak wykazała jakieś chęci, by żyć. Egzystować. Z innymi ludźmi. Normalnie... jestem zatkana. Nie mam słów.
OdpowiedzUsuńI nawet z tego wszystkiego nie wiem co mam ci napisać i dlatego wiem, że komentarz nie będzie długością powalał. Ale mam zawalone gardło i nawet nie jestem w stanie nic szeptać.
Andreas z tym swoim pomysłem... no zaskoczył mnie. Ale tym tylko utiwredził mnie w przekonaniu że jest niezwykły i wyjątkowy i bardzo chce jej pomóc.
Żeby tylko się dało.
I nie martw się - takie tasiemce to ja mogę całą dobę czytać!
A Stephan... no ja nie wiem czy on taki biedny. Cały czas mam dziwne przekonanie, że on to robi tylko z czyste rywalizacji z Andim.
Pozdrawiam, przesyłam buziaki ;**
wow, bardzo dziękuję ;)
UsuńCo do Stephana to będzie więcej o nim w rozdziale nie następnym, ale następnym po następnym i wtedy wyjaśni się wszystko odnośnie jego prawdziwego stosunku do Sophie :D
jeszcze raz bardzo dziękuję, również pozdrawiam i czekam na nowości u Ciebie :*
Z ogromnym opóźnieniem, które mam nadzieję, mi wybaczysz, jestem. Co mam na swoje usprawiedliwienie? Wycieczkę i intensywną naukę. Przepraszam. ;*
OdpowiedzUsuńTen rozdział... mogłabym go czytać i czytać. Bez przerwy. Milion razy. Jest inny niż wcześniejsze, które były oczywiście świetne, bo więcej w nim optymizmu i nadziei.
Welli mnie rozczula. Sophia jest cudowna. Robi postępy. Oby tylko nie było tu jakiegoś zwrotu akcji.
I żaden tasiemiec. Nie gadaj głupot.
Pozdrawiam ;**
Fakt to jest nudne. Nudne, że znów rozdział mnie zachwycił :)
OdpowiedzUsuńNowa Sophie? Brzmi dobrze, ale ona jeszcze nie jest gotowa, czuję to.
Zastanawiam się, co z tym Andim. Chłopak się napali, że mu się udało, a tu chyba jeszcze długa droga.
Tak samo Stephan. Od początku coś mi w nim nie gra. Pomijając jego 'uzdolnienie' do trafienia do Sophie (choć czy tak można nazwać milczenie?), myślę, że jest w tym jakieś drugie dno.
Czekam na więcej! :)
Witaj;)
OdpowiedzUsuńAleż Ty jęczysz. Moim zdaniem to dobrze, że czasem Sophie nabiera trochę większej ochoty do życia i do alki z samą sobą. W końcu od początku, mimo jej smutku i łez, wydawała mi się silną osobowością. Choć zapewne to tylko przebłysk;)
Sophie się uspokoiła, chyba pierwszy raz od początku opowiadania. I pewnie nie mała w tym zasługa Stephana, który dokładnie wie, jak do niej podejść. Dziewczyna się do niego przywiązała, ale nadal ciężko określić, co to za uczucie. Hmm... To poniekąd fascynujące.
No i propozycja Andreasa. Nie pomyślałabym, że pomyśli o czymś takim. Choć większą niespodzianką była dla mnie reakcja Sophie. Aż jestem ciekawa, jak ten wyjazd będzie wyglądał.
I wiesz co? Nie mam nic przeciwko, byś zrobiła z tego tasiemca. i tak byłabym zachwycona.
Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]