czwartek, 20 czerwca 2013

Dziewiąty: I like you.

[Andreas]

Nie powiem, żebym czuł się swobodnie, gdy ja i Sophie wsiadamy do pociągu jadącego do Marburga. W trakcie jazdy mam jednak dość czasu, by zastanowić się nad tym wszystkim. Zastanowić się nad nią. Obserwuję ją, kiedy nie patrzy. Nie wiem czy robię to wystarczająco dyskretnie czy może Sophie po prostu nie zwraca na mnie uwagi, w każdym razie ani razu nasze spojrzenia się nie krzyżują. Nie rozmawiamy. Siedzimy w jednym przedziale, ale daleko od siebie. Ktoś obcy z pewnością nie założyłby, że mamy ze sobą coś wspólnego.
Ale w sumie, mamy? Staram się zrozumieć to wszystko, nazwać łączącą nas relację. Kim jest dla mnie ta dziewczyna? Siostrą? Ta myśl napawa mnie sceptycyzmem. Raczej wątpię, żebym kiedykolwiek traktował ją jak siostrę.
Nie jest też moją przyjaciółką. Ani koleżanką. Szczerze mówiąc, nie jest nikim. Nie da się jej zaszufladkować. Nie potrafię umieścić jej w odpowiednim miejscu w moim uporządkowanym życiu i to mnie odrobinę frustruje.
Mam ochotę się odezwać. Zapytać ją czy zamierza zawsze być taka płochliwa, uciekać przed ludźmi i patrzeć na mnie ze strachem. Ale szybko się temperuję, bo wiem, że i tak zrobiła ogromny postęp. Przecież zgodziła się na ten wyjazd. Zabiera mnie do Marburga, do swojego starego domu, do swojej przeszłości, o której pewnie ciężko jej zapomnieć, a która jest niezwykle bolesna.
I właśnie dlatego nie czuję się swobodnie. Nie jestem pewien, czy powinienem być przy niej w tych wszystkich chwilach, które nas czekają. Bo tak jak nie wiem kim ona jest dla mnie, tak nie wiem też kim ja jestem dla niej. Kimś na pewno. Ale przecież jej nie zapytam. Nie sądzę, żeby było to pytanie, na które zna odpowiedź.
W końcu rozluźniam się nieco, opieram wygodnie głowę o fotel i zamykam oczy. Zostały jeszcze dobre dwie godziny drogi, więc decyduję się wykorzystać to i trochę się przespać.


[Sophie]

Mam wrażenie, że wariuję.
Już dawno się tak nie czułam. Ostatnie tygodnie były jak pusta egzystencja, a mnie samej starczało sił jedynie na smutek i łzy. Teraz jest inaczej. W drodze do Marburga czuję tyle różnych rzeczy naraz, że aż kręci mi się w głowie.
Strach ściera się z radością. Z jednej strony mam ochotę wyskoczyć z pociągu i wrócić pieszo do Willingen, pójść na skocznię i usiąść obok Stephana. Chwycić się stałego punktu, czegoś co znam i czemu ufam, odzyskać grunt pod nogami. Z drugiej jednak wypełnia mnie euforia, prawdziwe szczęście, tym silniejsze, im bliżej do Marburga, do wszystkich tych rzeczy, za którymi tak bardzo się stęskniłam. Chcę tam być już, teraz. Wydaje mi się, że pociąg porusza się z żółwią prędkością, co z kolei doprowadza mnie do szału. Siedzę więc na prawdziwej huśtawce nastrojów i nie potrafię sobie z tym wszystkim poradzić.
Spoglądam na Andreasa, bo w tej chwili rozmowa z nim wydaje mi się ratunkiem, ale on ma zamknięte oczy, więc rezygnuję, dochodząc do wniosku, że zasnął. Wzdycham i kieruję wzrok w stronę okna.
Sekundę później przeżywam wszystko od nowa.


Pierwszym punktem w Marburgu jest spotkanie z Violą. Umawiam się z nią w jednej z naszych ulubionych kawiarni i wręcz nie mogę się doczekać, aż ją wreszcie zobaczę.
Wchodzimy do kawiarni; jej jeszcze nie ma. Nic nowego, Viola zawsze miała problemy z punktualnością. Siadam przy stoliku, a Andreas informuje mnie, że pójdzie do toalety, skoro mojej przyjaciółki wciąż nie ma. Parę minut później Viola się pojawia.
Już dawno nikt tak nie cieszył się na mój widok. Dziewczyna najpierw piszczy radośnie, a następnie rzuca się na mnie i całuje na powitanie. Ściska mnie tak mocno, że drętwieje mi szyja, ale tęskniłam za nią tak bardzo, iż ledwo zwracam na to uwagę. I nie przeszkadza mi nawet fakt, że Viola od razu zaczyna opowiadać mi najgorętsze ploteczki, które nic mnie nie obchodzą. Słucham uważnie. Do czasu.
Ponieważ w końcu Andreas wraca z toalety i podchodzi do nas, a wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki blondynka przerywa opowieść o Katrinie Herz i jej absolutnie passe fryzurze, po czym skupia całą uwagę na Wellingerze.
Czy mnie to dziwi? Ani trochę. Znam Violę od zawsze i ona zawsze taka była. Już w przedszkolu podrywała chłopaków. Od tamtego czasu minęło kilkanaście lat, a ona miała więcej facetów niż rok dni. Czasem zastanawiam się, jak to właściwie możliwe, że tak dobrze się z nią dogaduję. Że nawet mój wyjazd do Willingen nas od siebie nie oddalił. Nadal jest jedyną chyba osobą, której ufam. I choć tak bardzo się od siebie różnimy, kocham ją całym sercem i wiem, że ona rozumie mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
Ale to działa w obie strony. Ja też rozumiem ją jak nikt inny. Widzę ten błysk w jej oku i specjalny uśmiech, który przybiera tylko wtedy, gdy widzi atrakcyjnego, w jej mniemaniu, faceta. Przygryzam wargę, żeby się nie zaśmiać. Biedny Andreas, nie ma pojęcia co go czeka.
Wellinger podaje jej rękę, a ona potrząsa nią delikatnie, trzymając ją o parę sekund dłużej, niż przewiduje norma. Uśmiecha się jeszcze szerzej i jako pierwsza zajmuje miejsce przy stoliku.
Przez następną godzinę czuję się, jakbym była niewidzialna.
Popijam cappuccino, podczas gdy Viola gawędzi z Andreasem, nie dając mu ani chwili wytchnienia. Co jakiś czas czuję na sobie jego spojrzenie i wiem, że szuka u mnie pomocy, ale ignoruję go. Co miałabym niby zrobić? I tak nie odciągnę od niego Violi. O wiele prościej będzie mu po prostu się jej poddać i zagrać według jej reguł. Widziałam wielokrotnie, jak postępowała w ten sposób z wieloma chłopakami i naprawdę nie sądzę, żeby moje wtrącanie się miało jakiś sens. Dlatego koncentruję się na swoim cappuccino i udaję, że mnie nie ma.
W końcu Viola oznajmia się, że niestety, ale musi już iść. Umówiła się na randkę. Kręcę tylko głową, z rozbawieniem. Cała ona. Zero subtelności, ale i tak ją kocham. Przytula mnie na pożegnanie i wymaga na mnie obietnicę odwiedzenia jej jeszcze przed powrotem do Willingen, oczywiście obowiązkowo z Andreasem u boku. A potem odchodzi.
Andreas wyraźnie oddycha z ulgą i jakby się rozluźnia, gdy zostajemy sami. Idziemy powoli w stronę domu, milcząc, aż w końcu on odzywa się pierwszy:
-Ciekawa ta twoja przyjaciółka.
Uśmiecham się pod nosem, przypominając sobie udrękę na jego twarzy, gdy Viola, dowiedziawszy się, że jest skoczkiem narciarskim, zapytała go ile wyciska na siłowni i czy kiedyś pokaże jej swój biceps.
-Kocham ją jak siostrę – odpowiadam całkiem szczerze. Wellinger tylko kręci głową, najwyraźniej wciąż w lekkim szoku po tym spotkaniu. Znowu panuje między nami cisza, do czasu, gdy on pyta:
-Też kiedyś taka byłaś?
Marszczę brwi, nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi, więc uściśla:
-No … zanim twoja mama … umarła. Też kiedyś byłaś taka radosna, skupiająca się na zakupach i facetach?
Słyszę w jego głosie nutkę niepewności. Myślę, że zdaje sobie sprawę, iż wchodzi na grząski grunt. Atmosfera między nami robi się gęstsza, a ja wolałabym chyba udawać, że nie usłyszałam tego pytania. Ale decyduję się odpowiedzieć. Wzdycham cicho.
-Nie. Zawsze byłam taka sama. Taka, jaką mnie znasz.
Nie wiem, czy mnie zna. Ale zakładam, że zrozumie, co miałam na myśli.
Spoglądam na niego i łapię jego pełne niedowierzania spojrzenie.
-Co, nie wierzysz mi? – prycham.
-Nie, ja po prostu … – Andreas zająka się i urywa. Nie chciałam go atakować, ale chyba zabrzmiałam trochę ofensywnie, bo jest zmieszany. Mija chwila, zanim znów się odzywa i tym razem wyraźnie wyczuwam w jego głosie ostrożność – Po prostu myślałem, że śmierć matki tak cię zmieniła. Że po wpływem tragedii i cierpienia zamknęłaś się w sobie i zaczęłaś bać się ludzi i świata. A zanim to się stało, byłaś … hmm… taka jak wszystkie inne dziewczyny.
Czyżbym słyszała rozczarowanie w jego głosie? Obdarowuję go jednym, krótkim spojrzeniem, po czym natychmiast odwracam wzrok. A potem, żeby wreszcie skończyć ten temat, odpowiadam szczerze:
-Śmierć mamy bardzo na mnie wpłynęła, to prawda, ale nie zatraciłam swojego charakteru. Nie jestem i nigdy nie byłam taka jak Viola czy, jak to ująłeś, wszystkie inne dziewczyny. Jestem jaka jestem. Chyba muszę się z tym jakoś pogodzić.
Wbijam dłonie w kieszenie i wpatruję się w przestrzeń. Jeszcze kilkadziesiąt kroków i będziemy w domu. Chyba pójdę się położyć. Tak, prześpię się trochę, a wieczorem wybiorę na cmentarz. Ogarnia mnie lekka panika, ale opanowuję się. Przecież dam sobie radę. Przecież jestem gotowa.
-I dobrze – głos Andreasa wyrywa mnie z zamyślenia. Mrugam i patrzę na niego; prawie zapomniałam o jego obecności. Na jego wargach błąka się uśmieszek, a błękitne oczy niemal przewiercają mnie na wylot, gdy dodaje: - Bo milion razy bardziej wolę ciebie od wszystkich innych dziewczyn.
Nie słyszę w jego głosie ironii, kpiny ani nawet rozbawienia.
Słyszę szczerość. Widzę ją w jego oczach. Wtedy też uświadamiam sobie, że go lubię.
Naprawdę cię lubię, Wellinger.
Nie spieprz tego.


Wieczorem przychodzi czas na cmentarz.
Idziemy na niego razem z Andreasem, on pół kroku za mną, bo przecież nie zna się na tutejszej okolicy. Kroczę niepewnie, a z każdą kolejną chwilą żołądek coraz bardziej podchodzi mi do gardła. Staram się opanować, splatam ze sobą palce obu rąk i czuję, jak drżą niepohamowanie. Jednocześnie wiem, że Wellinger cały czas nie spuszcza ze mnie wzroku, więc prostuję się i oddycham głęboko.
I wtedy on się odzywa, wybierając chyba najgorszy możliwy moment, na rozpoczęcie pogawędki.
-Boisz się tam iść?
Kiwam głową, chociaż czuję, że niepotrzebnie, bo on już dawno sam odpowiedział sobie na to pytanie. Następnie wbijam dłonie w kieszenie bluzy, żeby już dłużej nie wyłamywać sobie palców, zaś on przemawia po raz drugi:
-Sophie, wcale nie musimy tam iść.
Wiem, że chce dobrze. Ale rozwściecza mnie ta jego troska. A może coś innego? Może po prostu w głębi serca zgadzam się z nim? Może tak naprawdę największą teraz ulgę sprawiłoby mi odwrócenie się i powrót do domu? Bez względu na to jaka jest prawda, nie chcę jednak rezygnować. Nie teraz.
-Ty nie musisz – odpowiadam, nasycając te słowa odrobiną gniewu, żeby wiedział, iż nie zamierzam dyskutować na ten temat – Ale ja tak.
To wystarcza. Czuję na sobie jeszcze jedno jego spojrzenie, po czym daje mi święty spokój.
Aż do momentu, w którym przestępujemy próg cmentarza.
Prawdę mówiąc, nie wiem gdzie szukać grobu mamy. Nigdy go nie odwiedziłam. Ani razu. Nie byłam na pogrzebie. Po prostu nie dałam rady. Podczas, gdy inni opłakiwali ją i chowali trumnę z jej ciałem, ja leżałam w łóżku, martwym wzrokiem wpatrując się w sufit. Nie płakałam. Nie fizycznie. Ale moje serce tak. Płakało. Krwawiło. Pękało.
Potrząsam głową. Nie chcę o tym myśleć. Z determinacją miotam się między grobami, poszukując tego właściwego, aż nagle czuję lekki uścisk na nadgarstku.
Odwracam się z popłochem i widzę Andreasa. Trzymając mnie za rękę, powoli przyciąga mnie do siebie i prowadzi za sobą. Nie protestuję, bo wiem już, że znalazł to, czego tak zachłannie szukałam.
Kilkanaście sekund później staję nad grobem mamy.
Przez pierwsze parę minut tylko stoję i patrzę na nagrobek. Patrzę na wyryty na nim napis, na nazwisko mojej mamy, jej datę urodzin i datę śmierci. Widzę ten dzień. Ten dzień, kiedy coś się w moim życiu skończyło. Wszystko uległo zmianie. Wszystko runęło. Wszystko się posypało.
A najbardziej posypałam się ja i nadal nie mogę się pozbierać.
Wzruszenie ściska mnie za gardło, biorę urywany oddech i wtedy też czuję, jak coś zimnego i mokrego spływa po moim policzku. Dotykam go zaskoczona. Oczywiście, wiem, że z moich oczu wypływają łzy, ale one są raczej gorące. Unoszę głowę i widzę, że ciemne chmury całkowicie przesłoniły niebo. Gdzieś w oddali słychać grzmot. Zaczął padać deszcz.
Prostuję powoli głowę, spoglądając ponownie na grób mamy. Wspomnienia wracają do mnie jak fala, całe życie po kolei przewija mi się przed oczami. Widzę ją, w różnych chwilach, w różnym wieku i w różnym nastroju. Nie zawsze odnosiła się do mnie pozytywnie, potrafiła mnie nieźle opieprzyć, gdy zaszłam jej za skórę, ale już dawno wybaczyłam jej to wszystko. Wiem bowiem, że kierowała nią jedynie troska i miłość. Nie mogła przecież nieustannie mi pobłażać. Nie na tym polega wychowanie. Jestem jej wdzięczna. Bo teraz, bardzo powoli dociera do mnie, że wychowała mnie nie tylko na dobrego, ale również na silnego człowieka. W głębi duszy wiem, że jestem silna i dam sobie radę bez niej.
-Sophie – słyszę za plecami cichy głos Andreasa. Kręcę tylko głową, nie spoglądając na niego, bo nie chcę, żeby wyrywał mnie z tego stanu odrętwienia, przerywał mi ten moment, kiedy próbuję odzyskać dawną siebie i pogodzić się sama ze sobą. Jednocześnie czuję, że robi się coraz zimniej i ciemniej, a deszcz z każdą chwilą przybiera na sile. Mam na sobie bluzę z kapturem, ale jestem na tyle pogrążona w własnych myślach, że nie przychodzi mi do głowy, by ten kaptur wykorzystać.
Oczywiście, Andreas okazuje się bardziej rozsądny ode mnie.
-Sophie – powtarza, tym razem głośniej i bardziej natarczywie. Krzywię się lekko, z jednej strony pod wpływem jego słów, z drugiej, bo deszcz zacina już tak mocno, że czuję się, jakby w całe ciało wbijały mi się ostre, lodowate szpileczki.
-Jeszcze chwila – odpowiadam krótko. Obejmuję się ramionami, pociągam nosem i uparcie wpatruję się w nagrobek. Nie mogę tak po prostu stąd teraz odejść. Ile tu byłam? 10 minut? A przecież nawet nie wiem, kiedy znowu będę miała okazję przyjść. Chyba dopiero 1 listopada, a to dla mnie bardzo odległa przyszłość.
Słyszę, jak chłopak wzdycha, a parę sekund później staje przede mną. Unoszę na niego wściekłe spojrzenie, jednak on wydaje się tym niewzruszony. Wyciąga ręce i naciąga mi na głowę kaptur, a potem zapina mi bluzę pod samą szyję.
-Wracajmy do domu – mówi. Kręcę tylko głową, chociaż jest mi tak zimno, że moje zęby obijają się o siebie, a trampki prawie na pewno całkowicie wypełniły się wodą. Patrzę na Wellingera błagalnie, co on odczytuje bez problemu. Mam nadzieję, że zmięknie, ale on szybko sprowadza mnie na ziemię – Wiem, że chciałaś pobyć tu dłużej. Ale nie będziemy stać na tym deszczu, nie chcę, żebyś się przeziębiła. Przyjdziemy tu jeszcze jutro i zostaniemy tak długo, jak sobie tego zażyczysz, dobrze?
Wzdycham cicho. Chcę odmówić, ale w tym momencie słychać kolejny grzmot i to już ze znacznie mniejszej odległości, niż wcześniej. Poddaję się więc. Opuszczam ramiona i mruczę cicho:
-Dobra.
Andreas pierwszy rusza do bramy cmentarnej. Zwlekam tylko przez chwilę, posyłając ostatnie spojrzenie na grób mamy, po czym podążam za nim.


Ulewa nie ustaje, a burza tylko przybiera na sile. Kiedy docieramy do domu, udaje nam się jedynie przebrać w suche ubrania, nim wszystkie światła gasną i cała ulica pogrąża się w mroku.
-Chyba wywaliło korki – stwierdza Andreas. Jesteśmy oboje w kuchni, a wokół nas panują egipskie ciemności. Na szczęście znam to pomieszczenie na tyle dobrze, że potrafię poruszać się po nim z zamkniętymi oczami, więc docieram do aneksu, otwieram na oślep jedną z szuflad i wyciągam z niej latarkę. Dzięki niej szybko przygotowujemy sobie kolację i przechodzimy do salonu. Jednak los wyraźnie nam dzisiaj nie sprzyja. Chwilę później bowiem latarka gaśnie, a ja wiem doskonale, że nie mam żadnych dodatkowych baterii. Zegar wskazuje dopiero ósmą dwadzieścia. Ani ja ani Andreas nie mamy ochoty na sen, wiec po prostu siedzimy razem w ciemnościach i milczymy.
Zastanawiam się czy zacząć rozmowę. Wiem, że on to prędzej czy później zrobi – nie należy do ludzi, którzy lubią ciszę, a jeśli sama podejmę jakiś temat to będę miała większą kontrolę nad przebiegiem całej konwersacji. Biorę więc oddech i zdobywam się na odwagę.
-Mogę cię o coś zapytać? – odzywam się, posyłając mu krótkie, pełne niepewności spojrzenie, którego on pewnie nie może zobaczyć. Odpowiada twierdząco, więc kontynuuję: - Jak to jest być tobą?
Sekundę później wiem, że źle sformułowałam to pytanie, a gdy jeden z grzmotów oświetla na chwilę pokój widzę minę Andreasa, adekwatną do moich myśli. Czerwienię się lekko i dodaję szybko:
-Inaczej. Jak to jest mieć takie życie jak ty? – nadal patrzy na mnie z niezrozumieniem, więc wzdycham, wkładając maksymalny wysiłek w użycie jak najbardziej jasnych słów: - No wiesz. Masz ludzi, którzy cię kochają. Masz pasję, skoki, w których odnosisz sukcesy. Masz przyjaciół. Wszystko. Wygrywasz na każdym polu, niczego ci nie brakuje. Jak to jest mieć takie wspaniałe, bezproblemowe życie?
Mówię to wszystko cicho, kończąc niemalże niedosłyszalnym szeptem, ze wzrokiem wbitym we własne kolana. Czuję, że Andreas patrzy na mnie, gdy zastanawia się nad odpowiedzią. A może w ogóle nie zamierza mi jej udzielić? Zaczynam nawet żałować, że poruszyłam ten temat, gdy on w końcu przemawia.
-A mogę ja cię o coś zapytać?
Unoszę wzrok i spoglądam na niego, akurat w chwili, gdy na zewnątrz rozlega się potężny grzmot i pokój rozświetla się blaskiem błyskawicy. Kiwam głową, chociaż nie wiem czego się spodziewać.
-Odłóż na chwilę na bok śmierć swojej mamy. Zapomnij o tym. I spójrz na swoje życie. Co widzisz?
Marszczę brwi, zdumiona jego prośbą, ale zamyślam się. Co widzę? Nie bardzo wiem. Widzę Violę. I Stephana. Ludzi, których chyba mogę nazwać przyjaciółmi. Chyba, bo Stephan wciąż wywołuje u mnie mieszane uczucia. Trochę boję się przywiązywać do niego. Boję się mu zaufać.
Potem widzę swojego ojca, Karen, Lindsay i oczywiście, Andreasa. Ludzi, którzy chyba o mnie dbają. A w każdym razie stanowią moją rodzinę, rodzinę, do której wciąż nie umiem się do końca dopasować, ale w której dzięki nim mogę czuć się dobrze. Nie jak wyrzutek, margines, ale jak część, jak element układanki.
Widzę też siebie i swoje marzenia. Bo mam jakieś. Zawsze chciałam pójść w ślady mamy i zostać farmaceutką. Gdy byłam mała, zabierała mnie często do apteki, a ja chłonęłam jak gąbka obrazy i nazwy tych wszystkich lekarstw. Później nieraz jej pomagałam. Znam się na tym. Już teraz mam w tym doświadczenie i naprawdę to lubię. A przecież w szkole idzie mi całkiem nieźle. Przecież nie miałabym żadnych problemów z dostaniem się na wymarzone studia.
Analizuję to wszystko i na koniec dochodzę do zdumiewającego wniosku. Nie jestem pokrzywdzona przez los. Owszem, spotkała mnie tragedia i owszem dużo się nacierpiałam, ale moje życie nie jest złe. Mam rodzinę, mam przyjaciół, mam perspektywy na przyszłość, marzenia, które nie są utopijne. Nagle rozjaśnia mi się w głowie. Czyżbym tylko wmawiała sobie te wszystkie problemy? Czyżby wszystko tak naprawdę było o wiele łatwiejsze?
Kolejna błyskawica rozświetla salon i Andreas ma szansę dostrzec moją twarz. Wiem co widzi. Widzi lekki uśmiech, który świadomie przywołuję na wargi.
-Wygląda na to, że nie musisz odpowiadać na moje pytanie – mówię, na co on wstaje, robi parę kroków w moją stronę i siada tuż obok mnie. Trochę mnie paraliżuje jego bliskość, ale wtedy dostrzegam, że chłopak się uśmiecha i rozluźniam się.
-Wiem, że nie można się całkiem odciąć od przeszłości i nawet nie próbuję cię do tego namawiać, ale wiem też, że w głębi duszy jesteś bardzo silna. I w końcu dasz sobie z tym wszystkim radę. Najważniejsze, żebyś nie odrzucała mojej czy czyjejkolwiek pomocy i doceniała to, co masz. Jeszcze kiedyś będziesz szczęśliwa, Sophie.
Parę tygodni temu zbyłabym jego słowa prychnięciem i dopisała kolejny powód, by go nienawidzić do swojej listy. Ale nie tym razem. Bo tym razem jestem zdeterminowana, by wyjść ze swojej skorupy, otworzyć się na świat i zacząć żyć. I chcę usilnie wierzyć w to co powiedział Andreas. Chcę wierzyć, że jest dla mnie nadzieja, że będzie lepiej, że chmury odejdą i zaświeci słońce.
-Obiecujesz? – pytam cicho, wpatrując się w niego wyczekująco. Nie wiem co da mi jego zapewnienie, ale potrzebuję tego. Tego jednego słowa z jego ust. Muszę je usłyszeć.
Andreas wyciąga rękę i kompletnie nieoczekiwanie chwyta mnie za dłoń. Moje ciało przeszywa prąd, chcę się wyrwać, ale gdy pierwszy szok mija, uświadamiam sobie, że wcale mi to nie przeszkadza. Siedzę nieruchomo i pozwalam mu spleść swoje palce z moimi. Czuję jak kciukiem delikatnie gładzi wewnętrzną stronę mojej dłoni, czuję jak lustruje spojrzeniem błękitnych oczu moją twarz i czuję też, jak moje serce odruchowo się uspokaja, gdy chłopak wypowiada tylko to jedno, jedyne słowo:
-Obiecuję.


*Wiem, wiem. W tym domu w Marburgu nikt aktualnie nie mieszka, stoi pusty, więc logiczne, że nikt nie opłaca tam rachunków za prąd, światło, gaz itd. itp. Teoretycznie więc nie powinno tam to wszystko działać, ale przyjmijmy, że przymknęłam na to oko i dałam się ponieść fantazji. I byłoby mi bardzo miło, gdybyście i wy tak zrobiły :D

Ani słowa o tym rozdziale. Ja piszę, wy komentujecie :D Wyrażę tylko nadzieję, że nie było chyba aż tak źle i już znikam :P
Trzymajcie się ;)
P.S. Chętnych zapraszam na mojego nowego bloga - tutaj :D

14 komentarzy:

  1. Wedle życzenia, przymykam oko :)))
    Och, jaki ten Andreas jest mądry! Powiedz mi, gdzie takich inteligentnych facetów produkują, bo ja nigdy takiego na swoje drodze nie spotkałam, ach. Ta Sophie nie wie jeszcze, jakie szczęście ją właśnie spotyka! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem gdzie produkują, nie wiem czy w ogóle tacy istnieją, ale taki urok pisania, że można sobie wszystko wymyślić, prawda? :D

      Usuń
    2. niezaprzeczalnie to jeden z największych uroków tej zabawy w pisanie :)

      Usuń
  2. Jakie to było świetne. Cudowny, wspaniały rozdział.
    Nawet nie wiesz jak ja uwielbiam Twoje opisy uczuć, przemyślenia Twoich bohaterów.
    Sophie jest gotowa by wyjść ze swojej skorupy, a to wszystko dzięki Andiemu.
    Popadam dzięki Tobie w euforyczny nastrój.
    Czekam z ogromną niecierpliwością na następny, a także na pierwszy rozdział na nowym blogu.
    U mnie pojawił się nowy na http://slovenialovestory.blogspot.com/
    Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszy mnie fakt, że Sophie jednak dostrzegła to, że jej życie wcale nie jest takie złe, bo nie jest. Dobrze,że Andi w jakiś sposób jej to uświadomi. Może gdy wyjdzie z tej swojej skorupy to będzie jeszcze lepiej ;) Ja bardzo bym tego chciała ;D Ten wyjazd do Marburga chyba nie był złym pomysłem ;)
    Jeśli chodzi o twojego nowego bloga, to ja oczywiście z przyjemnością będę odwiedzać.
    U mnie na razie nie będzie nic nowego. Nie mam jakoś weny na pisanie. Pogubiłam się w tym wszystkim i próbuję się odnaleźć. Nowy rozdział postaram się dodać w następny piątek, a na blogu z wierszami planuję pojawić się w najbliższych dniach.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, że Sophie spojrzała na swoje życie z nieco innej perspektywy i dostrzegła to, że wyolbrzymia swoje problemy, że widzi tylko to co złe. Chociaż śmierć matki na pewno jest wielką tragedią to nie powinna nią zasłaniać tych wszystkich pozytywów. Wyjazd do Marburga zdecydowanie dobrze jej zrobił, a teraz to już chyba będzie tylko lepiej, prawda? Przeczytawszy Twoje poprzednie opowiadanie, nie mam pojęcia czego mogę się spodziewać :P Jeśli jesteś jeszcze zainteresowana to u mnie dzisiaj pojawił się prolog :) http://krete-szlaki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo długi ale jakże przyjemny rozdział! :)
    Cieszę się, że Sophie pojechała z Andreasem. To naprawdę fantastyczny chłopak. Wie kiedy ma być cicho i poczekać aż się bohaterka odezwie, albo po prostu przeczekać na swój moment :)
    Ja bym chciała żeby Andreas i Sophie byli ze sobą. Naprawdę pasują do siebie, idealna z nich para by była :)
    Ja również przymykam oko, bo prawda jest taka, że nie ma się do czego przyczepiać moja droga!
    Pozdrawiam moja droga ciepło i weny wakacyjnej <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj widać postępy i to duże w zachowaniu Sophie. Bardzo mnie to cieszy. Widać, że już zaczyna ufać Andreasowi, a co za tym idzie dobrze czuć się w jego towarzystwie. Oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem... Boże - jestem zachwycona! Pierwsze - szczęście, że Sophie pojechała tam razem z nim. Szczęście, że jakoś się dogadali. Chociaż "jakoś" to przecież nie jest dobre słowo. "Jakoś" tego nie oddaje. Ona wychodzi ze swojej skorupki. Powoli, ale nieustannie, niezmordowanie z niej wychodzi. I to jest najlepsze. Nie ucieka przed nim. Pomału i powolutku wpuszcza go do swojego życia. Nieważne, że pewnie będzie to trwało jeszcze ze dwadzieścia rozdziałów zanim się pewnie zorganizuje tak kompletnie. Uświadomiła sobie rzecz najważniejszą: nie jest sama, ma wokół ludzi, którzy ją kochają, dbają o nią i chcą jej pomóc. Musi zaaakceptować taki stan rzeczy.
    I niczego się nie czepiam, żadnych wywalonych korków ani niczego innego. Jest super.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział bardzo mi się podobał. Zresztą czy kiedykolwiek cokolwiek w twoim wydaniu mi się nie podobało?
    Cieszę się, że Sophie jednak się przełamała i pojechała z Andreasem do swojego rodzinnego miasta. Taki małymi kroczkami na pewno zajdzie daleko. Już teraz widać zmianę, jaka w niej zaszła. W końcu nie ucieka od ludzi, no przynajmniej od chłopaka i jego rodziny. Pomału zaczyna się otwierać i to jest naprawdę super.
    Wiele rzeczy wciąż jest dla niej trudne, ale widać, że się stara i już nie uważa życia za tak bezsensowne jak na początku.
    Scena przy grobie matki wypadła bardzo wzruszająco. Kurczę, no szkoda mi tej dziewczyny :( Los ją wcale nie rozpieszczał. Dobrze, że ma wokół siebie dobrych ludzi, którzy się o nią troszczę.
    Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Ojej, dobrze, że Sophie się wreszcie pomału przełamuje i to wszystko zaczyna nabierać kolorów :) Andreas jest bardzo dobrym chłopakiem i powinna mu zaufać. Momentami to aż sobie wzdycham cicho i sama życzę, by na mojej drodze stanął taki Andi, choć to chyba niemożliwe :) Trzymam za nich kciuki, by im się ułożyło. Nie jestem wielką entuzjastką opowiadań z zagranicznymi skoczkami w rolach głównych, jednak do Twojego mam jakiś sentyment :) Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wiem jak to się stało, że wcześniej nie skomentowałam tego rozdziału, ale nie będę się w takim razie rozpisywać. Napiszę tylko tyle, że kocham ten rozdzialik. Kocham Sophie i cieszę się, że wszystko powoli zaczyna się jej jakoś układać.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak, jak to możliwe, że twoj rozdzial ominelam.
    O.O

    Cóż tu by powiedzieć? Jest świetnie, genialnie.
    Sam tytuł mnie zdziwił. No bo...nie wyobrażam sobie Sophie podchodzącą do chłopaka i z pełnym bananem na twarzy mówiąca: Lubię cię :)))
    Dobra z tym bananem przegielam, ale po przeczytaniu powyzszego rozdzialu, no to ta moja sugestia staje sie realna :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Witaj;)
    Ja tam jestem w stanie na wiele przymknąć oko, jeśli tekst mnie porwie, więc pal licho prąd;P
    Cały rozdział... Tak właściwie nie wiem, co powiedzieć. cudowny, to na pewno. Chłonę to opowiadanie jak gąbka. Pełno uczuć, jakiś promyk światła między chmurami w życiu Sophie sprawia, że mam uśmiech na twarzy. Bo może nie jest idealnie, ale jest lepiej. Bo w końcu obiektywnie spojrzała na swoje życie, ale jednocześnie wiem, e tak łatwo jej nie będzie i zapewne czeka ją długa droga. no, ale nareszcie przełamuje się względem Andreasa i rozlicza sie z przeszłością.
    Kurka, wzruszyłam się, a rzadko mi się to zdarza. Więc powinnaś być z siebie dumna;) Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]

    OdpowiedzUsuń