[Andreas]
Nie
powiem, żebym czuł się swobodnie, gdy ja i Sophie wsiadamy do pociągu jadącego
do Marburga. W trakcie jazdy mam jednak dość czasu, by zastanowić się nad tym
wszystkim. Zastanowić się nad nią. Obserwuję ją, kiedy nie patrzy. Nie wiem czy
robię to wystarczająco dyskretnie czy może Sophie po prostu nie zwraca na mnie
uwagi, w każdym razie ani razu nasze spojrzenia się nie krzyżują. Nie
rozmawiamy. Siedzimy w jednym przedziale, ale daleko od siebie. Ktoś obcy z
pewnością nie założyłby, że mamy ze sobą coś wspólnego.
Ale w
sumie, mamy? Staram się zrozumieć to wszystko, nazwać łączącą nas relację. Kim
jest dla mnie ta dziewczyna? Siostrą? Ta myśl napawa mnie sceptycyzmem. Raczej
wątpię, żebym kiedykolwiek traktował ją jak siostrę.
Nie
jest też moją przyjaciółką. Ani koleżanką. Szczerze mówiąc, nie jest nikim. Nie
da się jej zaszufladkować. Nie potrafię umieścić jej w odpowiednim miejscu w
moim uporządkowanym życiu i to mnie odrobinę frustruje.
Mam
ochotę się odezwać. Zapytać ją czy zamierza zawsze być taka płochliwa, uciekać
przed ludźmi i patrzeć na mnie ze strachem. Ale szybko się temperuję, bo wiem,
że i tak zrobiła ogromny postęp. Przecież zgodziła się na ten wyjazd. Zabiera
mnie do Marburga, do swojego starego domu, do swojej przeszłości, o której
pewnie ciężko jej zapomnieć, a która jest niezwykle bolesna.
I
właśnie dlatego nie czuję się swobodnie. Nie jestem pewien, czy powinienem być
przy niej w tych wszystkich chwilach, które nas czekają. Bo tak jak nie wiem
kim ona jest dla mnie, tak nie wiem też kim ja jestem dla niej. Kimś na pewno.
Ale przecież jej nie zapytam. Nie sądzę, żeby było to pytanie, na które zna
odpowiedź.
W
końcu rozluźniam się nieco, opieram wygodnie głowę o fotel i zamykam oczy. Zostały
jeszcze dobre dwie godziny drogi, więc decyduję się wykorzystać to i trochę się
przespać.
[Sophie]
Mam
wrażenie, że wariuję.
Już
dawno się tak nie czułam. Ostatnie tygodnie były jak pusta egzystencja, a mnie
samej starczało sił jedynie na smutek i łzy. Teraz jest inaczej. W drodze do
Marburga czuję tyle różnych rzeczy naraz, że aż kręci mi się w głowie.
Strach
ściera się z radością. Z jednej strony mam ochotę wyskoczyć z pociągu i wrócić
pieszo do Willingen, pójść na skocznię i usiąść obok Stephana. Chwycić się
stałego punktu, czegoś co znam i czemu ufam, odzyskać grunt pod nogami. Z
drugiej jednak wypełnia mnie euforia, prawdziwe szczęście, tym silniejsze, im
bliżej do Marburga, do wszystkich tych rzeczy, za którymi tak bardzo się
stęskniłam. Chcę tam być już, teraz. Wydaje mi się, że pociąg porusza się z
żółwią prędkością, co z kolei doprowadza mnie do szału. Siedzę więc na
prawdziwej huśtawce nastrojów i nie potrafię sobie z tym wszystkim poradzić.
Spoglądam
na Andreasa, bo w tej chwili rozmowa z nim wydaje mi się ratunkiem, ale on ma
zamknięte oczy, więc rezygnuję, dochodząc do wniosku, że zasnął. Wzdycham i
kieruję wzrok w stronę okna.
Sekundę
później przeżywam wszystko od nowa.
Pierwszym
punktem w Marburgu jest spotkanie z Violą. Umawiam się z nią w jednej z naszych
ulubionych kawiarni i wręcz nie mogę się doczekać, aż ją wreszcie zobaczę.
Wchodzimy
do kawiarni; jej jeszcze nie ma. Nic nowego, Viola zawsze miała problemy z
punktualnością. Siadam przy stoliku, a Andreas informuje mnie, że pójdzie do
toalety, skoro mojej przyjaciółki wciąż nie ma. Parę minut później Viola się
pojawia.
Już
dawno nikt tak nie cieszył się na mój widok. Dziewczyna najpierw piszczy
radośnie, a następnie rzuca się na mnie i całuje na powitanie. Ściska mnie tak
mocno, że drętwieje mi szyja, ale tęskniłam za nią tak bardzo, iż ledwo zwracam
na to uwagę. I nie przeszkadza mi nawet fakt, że Viola od razu zaczyna
opowiadać mi najgorętsze ploteczki, które nic mnie nie obchodzą. Słucham
uważnie. Do czasu.
Ponieważ
w końcu Andreas wraca z toalety i podchodzi do nas, a wtedy jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki blondynka przerywa opowieść o Katrinie Herz i jej
absolutnie passe fryzurze, po czym
skupia całą uwagę na Wellingerze.
Czy
mnie to dziwi? Ani trochę. Znam Violę od zawsze i ona zawsze taka była. Już w
przedszkolu podrywała chłopaków. Od tamtego czasu minęło kilkanaście lat, a ona
miała więcej facetów niż rok dni. Czasem zastanawiam się, jak to właściwie
możliwe, że tak dobrze się z nią dogaduję. Że nawet mój wyjazd do Willingen nas
od siebie nie oddalił. Nadal jest jedyną chyba osobą, której ufam. I choć tak
bardzo się od siebie różnimy, kocham ją całym sercem i wiem, że ona rozumie
mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
Ale
to działa w obie strony. Ja też rozumiem ją jak nikt inny. Widzę ten błysk w
jej oku i specjalny uśmiech, który przybiera tylko wtedy, gdy widzi
atrakcyjnego, w jej mniemaniu, faceta. Przygryzam wargę, żeby się nie zaśmiać.
Biedny Andreas, nie ma pojęcia co go czeka.
Wellinger
podaje jej rękę, a ona potrząsa nią delikatnie, trzymając ją o parę sekund
dłużej, niż przewiduje norma. Uśmiecha się jeszcze szerzej i jako pierwsza
zajmuje miejsce przy stoliku.
Przez
następną godzinę czuję się, jakbym była niewidzialna.
Popijam
cappuccino, podczas gdy Viola gawędzi z Andreasem, nie dając mu ani chwili
wytchnienia. Co jakiś czas czuję na sobie jego spojrzenie i wiem, że szuka u
mnie pomocy, ale ignoruję go. Co miałabym niby zrobić? I tak nie odciągnę od
niego Violi. O wiele prościej będzie mu po prostu się jej poddać i zagrać
według jej reguł. Widziałam wielokrotnie, jak postępowała w ten sposób z
wieloma chłopakami i naprawdę nie sądzę, żeby moje wtrącanie się miało jakiś
sens. Dlatego koncentruję się na swoim cappuccino i udaję, że mnie nie ma.
W
końcu Viola oznajmia się, że niestety,
ale musi już iść. Umówiła się na randkę. Kręcę tylko głową, z rozbawieniem.
Cała ona. Zero subtelności, ale i tak ją kocham. Przytula mnie na pożegnanie i
wymaga na mnie obietnicę odwiedzenia jej jeszcze przed powrotem do Willingen,
oczywiście obowiązkowo z Andreasem u boku. A potem odchodzi.
Andreas
wyraźnie oddycha z ulgą i jakby się rozluźnia, gdy zostajemy sami. Idziemy
powoli w stronę domu, milcząc, aż w końcu on odzywa się pierwszy:
-Ciekawa
ta twoja przyjaciółka.
Uśmiecham
się pod nosem, przypominając sobie udrękę na jego twarzy, gdy Viola,
dowiedziawszy się, że jest skoczkiem narciarskim, zapytała go ile wyciska na
siłowni i czy kiedyś pokaże jej swój biceps.
-Kocham
ją jak siostrę – odpowiadam całkiem szczerze. Wellinger tylko kręci głową,
najwyraźniej wciąż w lekkim szoku po tym spotkaniu. Znowu panuje między nami
cisza, do czasu, gdy on pyta:
-Też
kiedyś taka byłaś?
Marszczę
brwi, nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi, więc uściśla:
-No …
zanim twoja mama … umarła. Też kiedyś byłaś taka radosna, skupiająca się na
zakupach i facetach?
Słyszę
w jego głosie nutkę niepewności. Myślę, że zdaje sobie sprawę, iż wchodzi na
grząski grunt. Atmosfera między nami robi się gęstsza, a ja wolałabym chyba
udawać, że nie usłyszałam tego pytania. Ale decyduję się odpowiedzieć. Wzdycham
cicho.
-Nie.
Zawsze byłam taka sama. Taka, jaką mnie znasz.
Nie
wiem, czy mnie zna. Ale zakładam, że zrozumie, co miałam na myśli.
Spoglądam
na niego i łapię jego pełne niedowierzania spojrzenie.
-Co,
nie wierzysz mi? – prycham.
-Nie,
ja po prostu … – Andreas zająka się i urywa. Nie chciałam go atakować, ale
chyba zabrzmiałam trochę ofensywnie, bo jest zmieszany. Mija chwila, zanim znów
się odzywa i tym razem wyraźnie wyczuwam w jego głosie ostrożność – Po prostu myślałem,
że śmierć matki tak cię zmieniła. Że po wpływem tragedii i cierpienia zamknęłaś
się w sobie i zaczęłaś bać się ludzi i świata. A zanim to się stało, byłaś …
hmm… taka jak wszystkie inne dziewczyny.
Czyżbym
słyszała rozczarowanie w jego głosie? Obdarowuję go jednym, krótkim
spojrzeniem, po czym natychmiast odwracam wzrok. A potem, żeby wreszcie
skończyć ten temat, odpowiadam szczerze:
-Śmierć
mamy bardzo na mnie wpłynęła, to prawda, ale nie zatraciłam swojego charakteru.
Nie jestem i nigdy nie byłam taka jak Viola czy, jak to ująłeś, wszystkie inne
dziewczyny. Jestem jaka jestem. Chyba muszę się z tym jakoś pogodzić.
Wbijam
dłonie w kieszenie i wpatruję się w przestrzeń. Jeszcze kilkadziesiąt kroków i
będziemy w domu. Chyba pójdę się położyć. Tak, prześpię się trochę, a wieczorem
wybiorę na cmentarz. Ogarnia mnie lekka panika, ale opanowuję się. Przecież dam
sobie radę. Przecież jestem gotowa.
-I
dobrze – głos Andreasa wyrywa mnie z zamyślenia. Mrugam i patrzę na niego;
prawie zapomniałam o jego obecności. Na jego wargach błąka się uśmieszek, a
błękitne oczy niemal przewiercają mnie na wylot, gdy dodaje: - Bo milion razy
bardziej wolę ciebie od wszystkich innych dziewczyn.
Nie
słyszę w jego głosie ironii, kpiny ani nawet rozbawienia.
Słyszę
szczerość. Widzę ją w jego oczach. Wtedy też uświadamiam sobie, że go lubię.
Naprawdę
cię lubię, Wellinger.
Nie
spieprz tego.
Wieczorem
przychodzi czas na cmentarz.
Idziemy
na niego razem z Andreasem, on pół kroku za mną, bo przecież nie zna się na
tutejszej okolicy. Kroczę niepewnie, a z każdą kolejną chwilą żołądek coraz
bardziej podchodzi mi do gardła. Staram się opanować, splatam ze sobą palce obu
rąk i czuję, jak drżą niepohamowanie. Jednocześnie wiem, że Wellinger cały czas
nie spuszcza ze mnie wzroku, więc prostuję się i oddycham głęboko.
I
wtedy on się odzywa, wybierając chyba najgorszy możliwy moment, na rozpoczęcie
pogawędki.
-Boisz
się tam iść?
Kiwam
głową, chociaż czuję, że niepotrzebnie, bo on już dawno sam odpowiedział sobie
na to pytanie. Następnie wbijam dłonie w kieszenie bluzy, żeby już dłużej nie
wyłamywać sobie palców, zaś on przemawia po raz drugi:
-Sophie,
wcale nie musimy tam iść.
Wiem,
że chce dobrze. Ale rozwściecza mnie ta jego troska. A może coś innego? Może po
prostu w głębi serca zgadzam się z nim? Może tak naprawdę największą teraz ulgę
sprawiłoby mi odwrócenie się i powrót do domu? Bez względu na to jaka jest
prawda, nie chcę jednak rezygnować. Nie teraz.
-Ty
nie musisz – odpowiadam, nasycając te słowa odrobiną gniewu, żeby wiedział, iż
nie zamierzam dyskutować na ten temat – Ale ja tak.
To
wystarcza. Czuję na sobie jeszcze jedno jego spojrzenie, po czym daje mi święty
spokój.
Aż do
momentu, w którym przestępujemy próg cmentarza.
Prawdę
mówiąc, nie wiem gdzie szukać grobu mamy. Nigdy go nie odwiedziłam. Ani razu.
Nie byłam na pogrzebie. Po prostu nie dałam rady. Podczas, gdy inni opłakiwali
ją i chowali trumnę z jej ciałem, ja leżałam w łóżku, martwym wzrokiem
wpatrując się w sufit. Nie płakałam. Nie fizycznie. Ale moje serce tak. Płakało.
Krwawiło. Pękało.
Potrząsam
głową. Nie chcę o tym myśleć. Z determinacją miotam się między grobami,
poszukując tego właściwego, aż nagle czuję lekki uścisk na nadgarstku.
Odwracam
się z popłochem i widzę Andreasa. Trzymając mnie za rękę, powoli przyciąga mnie
do siebie i prowadzi za sobą. Nie protestuję, bo wiem już, że znalazł to, czego
tak zachłannie szukałam.
Kilkanaście
sekund później staję nad grobem mamy.
Przez
pierwsze parę minut tylko stoję i patrzę na nagrobek. Patrzę na wyryty na nim
napis, na nazwisko mojej mamy, jej datę urodzin i datę śmierci. Widzę ten
dzień. Ten dzień, kiedy coś się w moim życiu skończyło. Wszystko uległo
zmianie. Wszystko runęło. Wszystko się posypało.
A
najbardziej posypałam się ja i nadal nie mogę się pozbierać.
Wzruszenie
ściska mnie za gardło, biorę urywany oddech i wtedy też czuję, jak coś zimnego
i mokrego spływa po moim policzku. Dotykam go zaskoczona. Oczywiście, wiem, że
z moich oczu wypływają łzy, ale one są raczej gorące. Unoszę głowę i widzę, że
ciemne chmury całkowicie przesłoniły niebo. Gdzieś w oddali słychać grzmot.
Zaczął padać deszcz.
Prostuję
powoli głowę, spoglądając ponownie na grób mamy. Wspomnienia wracają do mnie
jak fala, całe życie po kolei przewija mi się przed oczami. Widzę ją, w różnych
chwilach, w różnym wieku i w różnym nastroju. Nie zawsze odnosiła się do mnie
pozytywnie, potrafiła mnie nieźle opieprzyć, gdy zaszłam jej za skórę, ale już
dawno wybaczyłam jej to wszystko. Wiem bowiem, że kierowała nią jedynie troska
i miłość. Nie mogła przecież nieustannie mi pobłażać. Nie na tym polega
wychowanie. Jestem jej wdzięczna. Bo teraz, bardzo powoli dociera do mnie, że
wychowała mnie nie tylko na dobrego, ale również na silnego człowieka. W głębi
duszy wiem, że jestem silna i dam sobie radę bez niej.
-Sophie
– słyszę za plecami cichy głos Andreasa. Kręcę tylko głową, nie spoglądając na
niego, bo nie chcę, żeby wyrywał mnie z tego stanu odrętwienia, przerywał mi
ten moment, kiedy próbuję odzyskać dawną siebie i pogodzić się sama ze sobą.
Jednocześnie czuję, że robi się coraz zimniej i ciemniej, a deszcz z każdą
chwilą przybiera na sile. Mam na sobie bluzę z kapturem, ale jestem na tyle
pogrążona w własnych myślach, że nie przychodzi mi do głowy, by ten kaptur
wykorzystać.
Oczywiście,
Andreas okazuje się bardziej rozsądny ode mnie.
-Sophie
– powtarza, tym razem głośniej i bardziej natarczywie. Krzywię się lekko, z
jednej strony pod wpływem jego słów, z drugiej, bo deszcz zacina już tak mocno,
że czuję się, jakby w całe ciało wbijały mi się ostre, lodowate szpileczki.
-Jeszcze
chwila – odpowiadam krótko. Obejmuję się ramionami, pociągam nosem i uparcie
wpatruję się w nagrobek. Nie mogę tak po prostu stąd teraz odejść. Ile tu
byłam? 10 minut? A przecież nawet nie wiem, kiedy znowu będę miała okazję
przyjść. Chyba dopiero 1 listopada, a to dla mnie bardzo odległa przyszłość.
Słyszę,
jak chłopak wzdycha, a parę sekund później staje przede mną. Unoszę na niego
wściekłe spojrzenie, jednak on wydaje się tym niewzruszony. Wyciąga ręce i
naciąga mi na głowę kaptur, a potem zapina mi bluzę pod samą szyję.
-Wracajmy
do domu – mówi. Kręcę tylko głową, chociaż jest mi tak zimno, że moje zęby
obijają się o siebie, a trampki prawie na pewno całkowicie wypełniły się wodą.
Patrzę na Wellingera błagalnie, co on odczytuje bez problemu. Mam nadzieję, że
zmięknie, ale on szybko sprowadza mnie na ziemię – Wiem, że chciałaś pobyć tu
dłużej. Ale nie będziemy stać na tym deszczu, nie chcę, żebyś się przeziębiła.
Przyjdziemy tu jeszcze jutro i zostaniemy tak długo, jak sobie tego zażyczysz,
dobrze?
Wzdycham
cicho. Chcę odmówić, ale w tym momencie słychać kolejny grzmot i to już ze
znacznie mniejszej odległości, niż wcześniej. Poddaję się więc. Opuszczam
ramiona i mruczę cicho:
-Dobra.
Andreas
pierwszy rusza do bramy cmentarnej. Zwlekam tylko przez chwilę, posyłając
ostatnie spojrzenie na grób mamy, po czym podążam za nim.
Ulewa
nie ustaje, a burza tylko przybiera na sile. Kiedy docieramy do domu, udaje nam
się jedynie przebrać w suche ubrania, nim wszystkie światła gasną i cała ulica pogrąża
się w mroku.
-Chyba
wywaliło korki – stwierdza Andreas. Jesteśmy oboje w kuchni, a wokół nas panują
egipskie ciemności. Na szczęście znam to pomieszczenie na tyle dobrze, że
potrafię poruszać się po nim z zamkniętymi oczami, więc docieram do aneksu,
otwieram na oślep jedną z szuflad i wyciągam z niej latarkę. Dzięki niej szybko
przygotowujemy sobie kolację i przechodzimy do salonu. Jednak los wyraźnie nam
dzisiaj nie sprzyja. Chwilę później bowiem latarka gaśnie, a ja wiem doskonale,
że nie mam żadnych dodatkowych baterii. Zegar wskazuje dopiero ósmą
dwadzieścia. Ani ja ani Andreas nie mamy ochoty na sen, wiec po prostu siedzimy
razem w ciemnościach i milczymy.
Zastanawiam
się czy zacząć rozmowę. Wiem, że on to prędzej czy później zrobi – nie należy do
ludzi, którzy lubią ciszę, a jeśli sama podejmę jakiś temat to będę miała
większą kontrolę nad przebiegiem całej konwersacji. Biorę więc oddech i
zdobywam się na odwagę.
-Mogę
cię o coś zapytać? – odzywam się, posyłając mu krótkie, pełne niepewności spojrzenie,
którego on pewnie nie może zobaczyć. Odpowiada twierdząco, więc kontynuuję: -
Jak to jest być tobą?
Sekundę
później wiem, że źle sformułowałam to pytanie, a gdy jeden z grzmotów oświetla
na chwilę pokój widzę minę Andreasa, adekwatną do moich myśli. Czerwienię się
lekko i dodaję szybko:
-Inaczej.
Jak to jest mieć takie życie jak ty? – nadal patrzy na mnie z niezrozumieniem,
więc wzdycham, wkładając maksymalny wysiłek w użycie jak najbardziej jasnych
słów: - No wiesz. Masz ludzi, którzy cię kochają. Masz pasję, skoki, w których
odnosisz sukcesy. Masz przyjaciół. Wszystko. Wygrywasz na każdym polu, niczego
ci nie brakuje. Jak to jest mieć takie wspaniałe, bezproblemowe życie?
Mówię
to wszystko cicho, kończąc niemalże niedosłyszalnym szeptem, ze wzrokiem wbitym
we własne kolana. Czuję, że Andreas patrzy na mnie, gdy zastanawia się nad
odpowiedzią. A może w ogóle nie zamierza mi jej udzielić? Zaczynam nawet
żałować, że poruszyłam ten temat, gdy on w końcu przemawia.
-A
mogę ja cię o coś zapytać?
Unoszę
wzrok i spoglądam na niego, akurat w chwili, gdy na zewnątrz rozlega się
potężny grzmot i pokój rozświetla się blaskiem błyskawicy. Kiwam głową, chociaż
nie wiem czego się spodziewać.
-Odłóż
na chwilę na bok śmierć swojej mamy. Zapomnij o tym. I spójrz na swoje życie.
Co widzisz?
Marszczę
brwi, zdumiona jego prośbą, ale zamyślam się. Co widzę? Nie bardzo wiem. Widzę
Violę. I Stephana. Ludzi, których chyba mogę nazwać przyjaciółmi. Chyba, bo
Stephan wciąż wywołuje u mnie mieszane uczucia. Trochę boję się przywiązywać do
niego. Boję się mu zaufać.
Potem
widzę swojego ojca, Karen, Lindsay i oczywiście, Andreasa. Ludzi, którzy chyba
o mnie dbają. A w każdym razie stanowią moją rodzinę, rodzinę, do której wciąż
nie umiem się do końca dopasować, ale w której dzięki nim mogę czuć się dobrze.
Nie jak wyrzutek, margines, ale jak część, jak element układanki.
Widzę
też siebie i swoje marzenia. Bo mam jakieś. Zawsze chciałam pójść w ślady mamy
i zostać farmaceutką. Gdy byłam mała, zabierała mnie często do apteki, a ja chłonęłam
jak gąbka obrazy i nazwy tych wszystkich lekarstw. Później nieraz jej
pomagałam. Znam się na tym. Już teraz mam w tym doświadczenie i naprawdę to
lubię. A przecież w szkole idzie mi całkiem nieźle. Przecież nie miałabym
żadnych problemów z dostaniem się na wymarzone studia.
Analizuję
to wszystko i na koniec dochodzę do zdumiewającego wniosku. Nie jestem
pokrzywdzona przez los. Owszem, spotkała mnie tragedia i owszem dużo się
nacierpiałam, ale moje życie nie jest złe. Mam rodzinę, mam przyjaciół, mam
perspektywy na przyszłość, marzenia, które nie są utopijne. Nagle rozjaśnia mi
się w głowie. Czyżbym tylko wmawiała sobie te wszystkie problemy? Czyżby
wszystko tak naprawdę było o wiele łatwiejsze?
Kolejna
błyskawica rozświetla salon i Andreas ma szansę dostrzec moją twarz. Wiem co
widzi. Widzi lekki uśmiech, który świadomie przywołuję na wargi.
-Wygląda
na to, że nie musisz odpowiadać na moje pytanie – mówię, na co on wstaje, robi
parę kroków w moją stronę i siada tuż obok mnie. Trochę mnie paraliżuje jego
bliskość, ale wtedy dostrzegam, że chłopak się uśmiecha i rozluźniam się.
-Wiem,
że nie można się całkiem odciąć od przeszłości i nawet nie próbuję cię do tego
namawiać, ale wiem też, że w głębi duszy jesteś bardzo silna. I w końcu dasz
sobie z tym wszystkim radę. Najważniejsze, żebyś nie odrzucała mojej czy
czyjejkolwiek pomocy i doceniała to, co masz. Jeszcze kiedyś będziesz
szczęśliwa, Sophie.
Parę
tygodni temu zbyłabym jego słowa prychnięciem i dopisała kolejny powód, by go
nienawidzić do swojej listy. Ale nie tym razem. Bo tym razem jestem
zdeterminowana, by wyjść ze swojej skorupy, otworzyć się na świat i zacząć żyć.
I chcę usilnie wierzyć w to co powiedział Andreas. Chcę wierzyć, że jest dla
mnie nadzieja, że będzie lepiej, że chmury odejdą i zaświeci słońce.
-Obiecujesz?
– pytam cicho, wpatrując się w niego wyczekująco. Nie wiem co da mi jego
zapewnienie, ale potrzebuję tego. Tego jednego słowa z jego ust. Muszę je
usłyszeć.
Andreas
wyciąga rękę i kompletnie nieoczekiwanie chwyta mnie za dłoń. Moje ciało
przeszywa prąd, chcę się wyrwać, ale gdy pierwszy szok mija, uświadamiam sobie,
że wcale mi to nie przeszkadza. Siedzę nieruchomo i pozwalam mu spleść swoje
palce z moimi. Czuję jak kciukiem delikatnie gładzi wewnętrzną stronę mojej
dłoni, czuję jak lustruje spojrzeniem błękitnych oczu moją twarz i czuję też,
jak moje serce odruchowo się uspokaja, gdy chłopak wypowiada tylko to jedno,
jedyne słowo:
-Obiecuję.
*Wiem,
wiem. W tym domu w Marburgu nikt aktualnie nie mieszka, stoi pusty, więc
logiczne, że nikt nie opłaca tam rachunków za prąd, światło, gaz itd. itp.
Teoretycznie więc nie powinno tam to wszystko działać, ale przyjmijmy, że
przymknęłam na to oko i dałam się ponieść fantazji. I byłoby mi bardzo miło,
gdybyście i wy tak zrobiły :D
Ani
słowa o tym rozdziale. Ja piszę, wy komentujecie :D Wyrażę tylko nadzieję, że
nie było chyba aż tak źle i już znikam :P
Trzymajcie
się ;)
P.S. Chętnych zapraszam na mojego nowego bloga - tutaj :D
Wedle życzenia, przymykam oko :)))
OdpowiedzUsuńOch, jaki ten Andreas jest mądry! Powiedz mi, gdzie takich inteligentnych facetów produkują, bo ja nigdy takiego na swoje drodze nie spotkałam, ach. Ta Sophie nie wie jeszcze, jakie szczęście ją właśnie spotyka! :D
nie wiem gdzie produkują, nie wiem czy w ogóle tacy istnieją, ale taki urok pisania, że można sobie wszystko wymyślić, prawda? :D
Usuńniezaprzeczalnie to jeden z największych uroków tej zabawy w pisanie :)
UsuńJakie to było świetne. Cudowny, wspaniały rozdział.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak ja uwielbiam Twoje opisy uczuć, przemyślenia Twoich bohaterów.
Sophie jest gotowa by wyjść ze swojej skorupy, a to wszystko dzięki Andiemu.
Popadam dzięki Tobie w euforyczny nastrój.
Czekam z ogromną niecierpliwością na następny, a także na pierwszy rozdział na nowym blogu.
U mnie pojawił się nowy na http://slovenialovestory.blogspot.com/
Pozdrawiam ;**
Cieszy mnie fakt, że Sophie jednak dostrzegła to, że jej życie wcale nie jest takie złe, bo nie jest. Dobrze,że Andi w jakiś sposób jej to uświadomi. Może gdy wyjdzie z tej swojej skorupy to będzie jeszcze lepiej ;) Ja bardzo bym tego chciała ;D Ten wyjazd do Marburga chyba nie był złym pomysłem ;)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o twojego nowego bloga, to ja oczywiście z przyjemnością będę odwiedzać.
U mnie na razie nie będzie nic nowego. Nie mam jakoś weny na pisanie. Pogubiłam się w tym wszystkim i próbuję się odnaleźć. Nowy rozdział postaram się dodać w następny piątek, a na blogu z wierszami planuję pojawić się w najbliższych dniach.
Pozdrawiam ;*
Dobrze, że Sophie spojrzała na swoje życie z nieco innej perspektywy i dostrzegła to, że wyolbrzymia swoje problemy, że widzi tylko to co złe. Chociaż śmierć matki na pewno jest wielką tragedią to nie powinna nią zasłaniać tych wszystkich pozytywów. Wyjazd do Marburga zdecydowanie dobrze jej zrobił, a teraz to już chyba będzie tylko lepiej, prawda? Przeczytawszy Twoje poprzednie opowiadanie, nie mam pojęcia czego mogę się spodziewać :P Jeśli jesteś jeszcze zainteresowana to u mnie dzisiaj pojawił się prolog :) http://krete-szlaki.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńBardzo długi ale jakże przyjemny rozdział! :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Sophie pojechała z Andreasem. To naprawdę fantastyczny chłopak. Wie kiedy ma być cicho i poczekać aż się bohaterka odezwie, albo po prostu przeczekać na swój moment :)
Ja bym chciała żeby Andreas i Sophie byli ze sobą. Naprawdę pasują do siebie, idealna z nich para by była :)
Ja również przymykam oko, bo prawda jest taka, że nie ma się do czego przyczepiać moja droga!
Pozdrawiam moja droga ciepło i weny wakacyjnej <3
Oj widać postępy i to duże w zachowaniu Sophie. Bardzo mnie to cieszy. Widać, że już zaczyna ufać Andreasowi, a co za tym idzie dobrze czuć się w jego towarzystwie. Oby tak dalej.
OdpowiedzUsuńJestem... Boże - jestem zachwycona! Pierwsze - szczęście, że Sophie pojechała tam razem z nim. Szczęście, że jakoś się dogadali. Chociaż "jakoś" to przecież nie jest dobre słowo. "Jakoś" tego nie oddaje. Ona wychodzi ze swojej skorupki. Powoli, ale nieustannie, niezmordowanie z niej wychodzi. I to jest najlepsze. Nie ucieka przed nim. Pomału i powolutku wpuszcza go do swojego życia. Nieważne, że pewnie będzie to trwało jeszcze ze dwadzieścia rozdziałów zanim się pewnie zorganizuje tak kompletnie. Uświadomiła sobie rzecz najważniejszą: nie jest sama, ma wokół ludzi, którzy ją kochają, dbają o nią i chcą jej pomóc. Musi zaaakceptować taki stan rzeczy.
OdpowiedzUsuńI niczego się nie czepiam, żadnych wywalonych korków ani niczego innego. Jest super.
Pozdrawiam ;*
Rozdział bardzo mi się podobał. Zresztą czy kiedykolwiek cokolwiek w twoim wydaniu mi się nie podobało?
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Sophie jednak się przełamała i pojechała z Andreasem do swojego rodzinnego miasta. Taki małymi kroczkami na pewno zajdzie daleko. Już teraz widać zmianę, jaka w niej zaszła. W końcu nie ucieka od ludzi, no przynajmniej od chłopaka i jego rodziny. Pomału zaczyna się otwierać i to jest naprawdę super.
Wiele rzeczy wciąż jest dla niej trudne, ale widać, że się stara i już nie uważa życia za tak bezsensowne jak na początku.
Scena przy grobie matki wypadła bardzo wzruszająco. Kurczę, no szkoda mi tej dziewczyny :( Los ją wcale nie rozpieszczał. Dobrze, że ma wokół siebie dobrych ludzi, którzy się o nią troszczę.
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam :*
Ojej, dobrze, że Sophie się wreszcie pomału przełamuje i to wszystko zaczyna nabierać kolorów :) Andreas jest bardzo dobrym chłopakiem i powinna mu zaufać. Momentami to aż sobie wzdycham cicho i sama życzę, by na mojej drodze stanął taki Andi, choć to chyba niemożliwe :) Trzymam za nich kciuki, by im się ułożyło. Nie jestem wielką entuzjastką opowiadań z zagranicznymi skoczkami w rolach głównych, jednak do Twojego mam jakiś sentyment :) Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńNie wiem jak to się stało, że wcześniej nie skomentowałam tego rozdziału, ale nie będę się w takim razie rozpisywać. Napiszę tylko tyle, że kocham ten rozdzialik. Kocham Sophie i cieszę się, że wszystko powoli zaczyna się jej jakoś układać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Jak, jak to możliwe, że twoj rozdzial ominelam.
OdpowiedzUsuńO.O
Cóż tu by powiedzieć? Jest świetnie, genialnie.
Sam tytuł mnie zdziwił. No bo...nie wyobrażam sobie Sophie podchodzącą do chłopaka i z pełnym bananem na twarzy mówiąca: Lubię cię :)))
Dobra z tym bananem przegielam, ale po przeczytaniu powyzszego rozdzialu, no to ta moja sugestia staje sie realna :)
Witaj;)
OdpowiedzUsuńJa tam jestem w stanie na wiele przymknąć oko, jeśli tekst mnie porwie, więc pal licho prąd;P
Cały rozdział... Tak właściwie nie wiem, co powiedzieć. cudowny, to na pewno. Chłonę to opowiadanie jak gąbka. Pełno uczuć, jakiś promyk światła między chmurami w życiu Sophie sprawia, że mam uśmiech na twarzy. Bo może nie jest idealnie, ale jest lepiej. Bo w końcu obiektywnie spojrzała na swoje życie, ale jednocześnie wiem, e tak łatwo jej nie będzie i zapewne czeka ją długa droga. no, ale nareszcie przełamuje się względem Andreasa i rozlicza sie z przeszłością.
Kurka, wzruszyłam się, a rzadko mi się to zdarza. Więc powinnaś być z siebie dumna;) Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]