sobota, 25 maja 2013

Szósty: It's enough, if you're next to me.


[Sophie]

Nigdy nie działam pochopnie. Zawsze zachowuję aż przesadną ostrożność, na wypadek gdybym miała się zawieść, bo chyba nie zdołałabym przeżyć rozczarowania. A jednak tym razem jestem pewna.
Znalazłam przyjaciela.
Uświadamia mi to następny tydzień, w którym każdego dnia spędzam długie wieczory na skoczni. Towarzyszy mi wtedy Stephan. Przychodzi codziennie, doskonale wiedząc, że mnie tam znajdzie, a ja …
Ja nie mam nic przeciwko.
Naprawdę mogę szczerze powiedzieć, że jego obecność mnie nie drażni. Nie wywołuje lęków, nie napawa obawą. Nie zabiegam o tą obecność, ale też nie staram się go usilnie pozbyć. On po prostu jest. Jest obok i daje mi dziwne poczucie spokoju. Nie naciska. Nie próbuje się przedrzeć przez mur i dotrzeć do mnie. Często nawet się nie odzywa. Przychodzi i odchodzi bez słowa. A dla mnie każda taka wizyta jest na wagę złota. Czuję się o niebo lepiej, jakbym wreszcie znalazła kogoś, kto może zastąpić mi Violę. I właściwie całą resztę.
No, oczywiście poza mamą. Nikt nie zastąpi mi mamy.
Często jeszcze o niej myślę, siedząc na Müllenkopfschanze, a wtedy w naturalnym odruchu płaczę. Nie szlocham, nie rozpaczam. Po prostu pozwalam, by po moich policzkach spływały łzy. Nie powstrzymuję tego nawet, gdy Stephan jest obok. A on nie pyta. Nie próbuje mnie dotknąć, pocieszyć. Tylko raz złapał mnie za rękę. Wyrwałam się od razu i więcej tego nie zrobił, ale tak sobie myślę, że gdyby jeszcze kiedyś spróbował, to może bym nie protestowała. Chyba chciałabym, żeby czasem potrzymał mnie za rękę.
Bo on … w jakiś sposób doprowadził mnie do przełomu. Zanim go poznałam jedyną osobą, która – od śmierci mamy – potrafiła wywołać na mojej twarzy uśmiech była Viola. A potem pojawił się Stephan i już przy drugim naszym spotkaniu sprawił, że się uśmiechnęłam. Nie wiem jak tego dokonał. Ale to zrobiłam, a od tego czasu uśmiecham się codziennie, gdy pojawia się u mojego boku na skoczni. Nie jest to oczywiście uśmiech od ucha do ucha, jedynie delikatne uniesienie warg, ale myślę, że każdy szczegół się liczy. Sam fakt, że wystarczy jego obecność, bym dokonała rzeczy, jeszcze do niedawna, niemożliwej jest chyba niezbitym dowodem na to, jak silny wywarł na mnie wpływ.
Czy mu ufam? Nie. Zdecydowanie nie. Nie jestem nawet pewna czy go lubię. Bo żeby kogoś lubić, trzeba go znać. A żeby kogoś znać, trzeba z nim rozmawiać. Nie rozmawiam ze Stephanem. Nic o nim nie wiem.
Ale lubię chwile, które z nim spędzam, a to chyba już coś. I czasem mi smutno, kiedy wstaje i mówi, że musi już iść. Nigdy go nie zatrzymuję, bo wiem, że nie mam do tego prawa. Chciałabym go czasem zapytać, czemu w ogóle przychodzi, ale chyba boję się odpowiedzi. Albo stawiania go w niezręcznej sytuacji. Może on sam nie wiedziałby, co odrzec.
Nie mam pojęcia dokąd nas zaprowadzi ta znajomość. Zdaję sobie sprawę, że nigdy nie będę mogła mu się odwdzięczyć. Że nigdy nie stanę się osobą, z którą on będzie mógł dobrze się bawić. Ale może ma od tego innych ludzi. Może on też w pewnym sensie mnie potrzebuje, tak jak ja jego. Może potrzebuje takiej Sophie, z którą będzie mógł po prostu posiedzieć na skoczni i pomilczeć.
Może.
Chyba jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie pragnęłam, by to ,,może” zmieniło się w coś bardziej pewnego.


[Stephan]

Skąd biorą się ludzie tacy jak ona?
Jeszcze nigdy kogoś takiego nie spotkałem. I nie chodzi o to, że jest wyraźnie doświadczona przez życie, że cierpi i separuje się od innych. Że ucieka od bliskości, nie zabiega o towarzystwo, a każdy ruch wykonany w jej kierunku trzeba trzy razy przemyśleć. Chodzi o samą jej osobowość, która przecież nie uległa aż takiemu odkształceniu w wyniku tragedii, jaka ją dotknęła. Sophie po prostu taka jest. Taki jest jej charakter, prawdziwa ona. I przyciąga mnie do siebie jak magnes.
Co mnie w niej najbardziej urzekło? Jej prostolinijność. Nikogo nie udaje, jest po prostu sobą. Ma ochotę płakać? Płacze. Nie chce mnie obok siebie? Odchodzi. Nie zmusza się do niczego, nie przejmuje się jakimiś konwenansami czy tym, co pomyślą o niej inni. Jest szczera, jest prawdziwa. Tak prawdziwa jak niewielu ludzi w tych czasach. Nie boi się wystawiać wszystkich swoich wad i słabości na światło dzienne. Owszem boi się zranienia. Ale widzę w niej odwagę, odwagę, której może nie da się dostrzec na pierwszy rzut oka, ale gdy już się to zrobi, zaczyna się ją doceniać.
Doceniam ją. Doceniam fakt, że przyjęła mnie do siebie. Nie potrafiłbym wyjaśnić co to za dziwna siła, która codziennie wieczorem ciągnie mnie na skocznię. Na skocznię, w sensie na trybuny, by po prostu usiąść obok tej smutnej dziewczyny i pomilczeć. Mógłbym robić w tym czasie milion innych rzeczy. Mógłbym zająć się obowiązkami, na których brak przecież nie narzekam. A jednak. Coś jest takiego w tej drobnej osóbce, że nie umiem się powstrzymać.
Wiem, że nie darzy mnie zaufaniem ani nawet sympatią. Wiem, że nie pozwoliłaby mi przekroczyć granic, zresztą już raz się przekonałem, gdy nieopatrznie złapałem ją za rękę. Ale jakoś mi to nie przeszkadza. Naprawdę wystarcza mi sam fakt, że mogę być obok niej. Bo odnoszę wrażenie, że niewielu ludziom na to pozwala.
Choćby Andreasowi.
Ostatnio nasze rozmowy często koncentrują się na brunetce. Wellinger jest wyraźnie sfrustrowany zachowaniem swojej przybranej siostry i widzę jak bardzo męczy go świadomość całkowitej bezsilności. Znam go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że ma prawdziwie złote serce i zawsze myśli najpierw o innych, a dopiero później o sobie. Nie dziwię się więc, że tak usilnie stara się zrobić cokolwiek, by dotrzeć do Sophie, by podać jej dłoń i wyciągnąć ją z problemów.
Tylko, że … jakby to powiedzieć. Wszystkie te działania przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego.
Staram się mu to spokojnie wytłumaczyć. Żeby zrozumiał, gdzie w jego czynach tkwi błąd. A tkwi w tym, że stara się aż za bardzo. Nie mogę powiedzieć, że dobrze znam Sophie, bo prawda jest taka, że nie znam jej praktycznie w ogóle i nawet nie próbuję się domyślać co ona tam sobie myśli, ale wiem jedno. Nie można na nią naciskać. Nie można wywierać na niej presji, bo wywoła to w niej reakcję obronną. Odezwie się strach, instynkt ucieczki. I ucieknie.
Co zresztą robi, ilekroć Andi stara się dojść z nią do porozumienia.
Widzę, że go to gryzie. Od zawsze było tak, że próbował zbawiać świat. Tylko, że równocześnie prędzej czy później mu się udawało. Sophie jest pierwszym takim przypadkiem, w którym po upływie dobrego miesiąca nadal ponosi porażkę. Zaczynam myśleć, że odbija się to powoli na jego dumie. I nie zdziwię się, jeśli zaprze się jeszcze bardziej i będzie robił wszystko, żeby jednak ją rozgryźć i jej pomóc.
A co ja mogę robić?
Cóż, chyba dalej to samo. Po prostu być dla niej. Kto wie, może pierwszy raz to ja będę tym, który przywróci komuś nadzieję i chęć do życia.
Ja, nie Andreas.


[Sophie]

Jak ja nienawidzę czwartków.
Dlaczego? Bo jest to dzień, kiedy ojciec i Karen biorą sobie wolne, Andreas przeważnie jest w domu i nie trenuje, przez co jestem zmuszona spędzać wieczory z całą moją rodziną.
Wiem, że jestem niesprawiedliwa. Wiem, że się starają, chcą mi za wszelką cenę umilić życie. Ale siedząc w samochodzie albo później przy stoliku w restauracji potrafię myśleć tylko o tym jak bardzo do nich wszystkich nie pasuję i jak bardzo chciałabym zamiast tego być na skoczni. Może nawet ze Stephanem.
Ta myśl wydaje mi się na tyle absurdalna, że wyrywam się z letargu i wracam do rzeczywistości. Ojciec przegląda kartę dań, Karen próbuje usadzić Lindsay w dziecinnym krzesełku, dostawionym do naszego stolika przez miłego kelnera, a Andreas…
Wzdrygam się, gdy uświadamiam sobie, że jego błękitne oczy są wpatrzone we mnie.
Spuszczam wzrok na menu, które trzymam w rękach i udaję, że wybieram sobie potrawę. Tak naprawdę próbuję opanować szybko bijące serce i lekko drżące dłonie. Nie mam już siły, by walczyć z tym chłopakiem. Męczy mnie każda sekunda spędzona w jego towarzystwie, każde spojrzenie, którym próbuje odgadnąć wszystkie moje troski, każdy uśmiech, którym próbuje dodać mi otuchy. Bo to wszystko tylko jeszcze bardziej mnie rozstraja, obciąża i wcale, ale to wcale nie pomaga.
-No to co, zamawiamy? – Karen, która właśnie uporała się z Lindsay, uśmiecha się promiennie. Wybieram pierwsze lepsze danie, po czym wbijam spojrzenie w podstawkę na serwetki, zawzięcie ignorując Andreasa, który, jak sądzę, nadal nie spuszcza ze mnie wzroku.
Znudzona, odpływam myślami, a otrząsam się dopiero na dźwięk głosu Karen:
-Lindsay!
Podnoszę głowę i widzę, że mała zawzięcie usiłuje uwolnić się z krzesełka, do którego wciśnięto ją siłą, na co Karen oczywiście podejmuje próbę utrzymania ją w miejscu. Lindsay zaczyna płakać, aż dziecięcy szloch roznosi się po całej restauracji.
Świetnie. Wprost uwielbiam skupiać na sobie spojrzenia obcych ludzi.
-Nie wiem, co się z nią dzisiaj dzieje – mówi Karen, a na jej twarzy nie kwitnie już uśmiech. Wygląda na znużoną.
-To może, póki jeszcze czekamy na zamówienia, wezmę ją na chwilę na spacer? – proponuje Andreas – Tu w pobliżu jest plac zabaw, może pozjeżdżać na zjeżdżalni.
Karen wyraźnie cieszy ta propozycja, zresztą mnie też. Do czasu, kiedy chłopak spogląda na mnie i pyta:
-Pójdziesz ze mną, Sophie?
Nie. Nie, nie pójdę z tobą, Andreas, chcę odpowiedzieć, ale widzę na sobie spojrzenia całej trójki. A może i czwórki, bo mam wrażenie, że nawet Lindsay przestała na chwilę płakać i wierzgać i też na mnie patrzy.
Chyba znowu nie mam wyboru.
-Jasne – wzdycham, podnosząc się z miejsca. Andreas bierze siostrę na ręce i zmierza do wyjścia z restauracji, a ja wychodzę za nim, już żałując swojej decyzji.


Lindsay wyraźnie się uspokaja, pod wpływem rześkiego, wieczornego powietrza i otoczki, w postaci placu zabaw. Co prawda szybko się okazuje, że raczej nie ma co liczyć na dostarczenie jej rozrywki w postaci zjeżdżania czy czegoś innego, bo wszystkie zjeżdżalnie, huśtawki i inne cuda są pokryte grubą warstwą śniegu, ale jej chyba to nie przeszkadza. Siadam na ławce i patrzę jak Andreas bawi się z małą, wykonując jakieś szalone obroty, z nią w ramionach, aż Lindsay piszczy głośno z uciechy. Wywołuje to nikły uśmiech na mojej twarzy, chociaż dociera to do mnie dopiero chwilę później.
Nie ma co, Wellinger to wspaniały brat, a ta mała to absolutna szczęściara.
Wzdycham, po czym przyciągam kolana do piersi i opieram na nich zmarznięty policzek. Zastanawiam się, co robi Stephan. Czy przyszedł na skocznię czy może wiedząc dobrze, że jest czwartek i nie ma mnie tam co szukać, odpuścił? Ganię się za te myśli. Przecież on ma swoje sprawy, swoje problemy i swoje obowiązki, mówi mi głosik w głowie. Chyba nie myślisz, że jego życie kręci się tylko wokół ciebie i tego czy zaszczycisz go swoim towarzystwem czy nie?
Uciszam ten głosik, ale złość na samą siebie pozostaje. Nie chcę, żeby zaczęło mi zależeć. Na pewno nie teraz, gdy jestem na największym życiowym zakręcie, słaba i bezbronna jak jeszcze nigdy. Na pewno nie teraz, gdy potrzeba tak niewiele, by mnie zranić…
Nie zauważam, kiedy piski Lindsay milkną, nie słyszę kroków na śniegu, nie czuję, że Andreas siada obok mnie na ławce. Dopiero dotyk na łydce wyrywa mnie z rozmyślań. Przebiega mnie dreszcz, odwracam głowę w bok i widzę, że to Lindsay próbuje zachęcić mnie do zabawy. Patrzy na mnie tymi swoimi ogromnymi oczami, które mają dokładnie taką samą barwę jasnego błękitu, co oczy Andreasa. Wysilam się na lekki uśmiech w jej kierunku i przenoszę spojrzenie na jej brata, który trzyma ją na kolanach.
-Nie zmarzłaś jeszcze? – pyta z wyraźną troską. Potrząsam głową, chociaż to nie do końca prawda. Ale nie narzekam. Zawsze kochałam zimę i takie niskie temperatury jakoś specjalnie mi nie przeszkadzały. A teraz, gdy codziennie przesiaduję godzinami na skoczni, nieraz przy skrzypiącym mrozie, chyba już całkowicie uodporniłam się na zimno – Posłuchaj, Sophie…
O nie. Tylko nie ,,posłuchaj, Sophie”, Wellinger. Bo nie zamierzam tego robić, nie zamierzam przyjmować do wiadomości niczego, co chce mi powiedzieć, cokolwiek to jest. Chcę mieć tylko spokój. Czy dla niego to naprawdę takie trudne nic nie mówić? Przecież mogło być przyjemnie. Mogliśmy tu sobie po prostu posiedzieć i pomilczeć. Jak …
Jak ty i Stephan, podpowiada mi ten sam głosik.
Chyba kazałam ci się zamknąć?
-Piękna noc, prawda? – przerywam mu, by dać do zrozumienia, że naprawdę nie chcę rozmawiać – Niedługo chyba będzie pełnia.
Czuję na sobie jego zaskoczone spojrzenie. Pewnie spodziewał się, że go spławię, może nawet ucieknę, a wykazałam się łagodnością i spokojem. A jednak tego spokoju jest we mnie niewiele i w każdej chwili mogę stchórzyć. A on chyba o tym wie, bo nie naciska. Wreszcie nie naciska.
-Lubię pełnie – odpowiada.
I milknie.
A ja mam w końcu szansę dostrzec, że cisza z nim brzmi bardzo dobrze.
Podoba mi się ten dźwięk.


Średniej długości, ale ważne, że w ogóle jest. Miałam z nim bardzo duże problemy, czułam wręcz zniechęcenie, w rezultacie czego odkładałam pisanie na bok, bo mi się po prostu nie chciało. A potem wena przyszła i jakby sam się napisał. Także jestem zadowolona :)
P.S. Wielkie podziękowania należą się jednej czytelniczce. Aia, Twój komentarz pod czwartym rozdziałem był dla mnie kopniakiem energii i to dzięki niemu ten rozdział powstał. Także bardzo, bardzo Ci dziękuję :D
P.S.2. Jeżeli czytacie regularnie, to bardzo proszę, dodajcie blog do obserwowanych. To mi ułatwi sprawę, bo to informowanie i spamowanie Wam na blogach nie jest zbyt fajne ^^ Z góry dzięki ;)

16 komentarzy:

  1. Jak ja lubię to opowiadanie:) Zaczynam się tak trochę martwić, ze Stephan zakochuje się w Sophie i szczerze mówiąc średnio mi się to podoba. Szkoda mi trochę Andreasa widać, że się chłopak stara zrozumieć brunetkę i coraz lepiej mu to w sumie wychodzi. Czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Sophie i Stephan. On daje jej poczucie normalności, ona poczucie miłości. Bo chyba raczej go nie kocha. Mam tylko nadzieję, że chłopak nie narobi sobie nadziei. Cieszy mnie, że Wellinger chce dotrzeć do Sophie, że nie poddaje się w "walce o nią". Czekam na następny i pozdrawiam :)
    P.S: jesli masz ochotę to mam nowego bloga http://nie-mowisz-przepraszam.blogspot.com/
    na którego zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Już myślałam, że przyjdzie mi krytykować Sophie!!!
    Na szczęście pozwoliłam sobie dojść do końca i zrozumieć bohaterkę, chociaż nie... nie ze wszystkim się z nią zgadzam!
    Kiedy ona naprawdę zacznie doceniać, że przybrana bo przybrana ale wspaniałą ma rodzinę do cholery?! Bo czytanie, że widzi jak się starają, a po niej to zlewa lekko mnie irytuje nawiasem mówiąc. Mam ochotę jej coś na ten temat powiedzieć!
    Ona i Stephan jakoś mi nie pasują mimo, że nawiązali porozumienie.
    Mam wrażenie, że Wellinger nie troszczy się o nią jak o młodszą przyrodnią siostrę. ;>

    Weny moja droga i pozdrawiam serdecznie!
    Rozdział wyszedł Ci śliczny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj:)
    Dobrze Cię rozumiem jeśli chodzi o chwilowe zniechęcenie, tak bywa.
    Jednak w Twoim przypadku wcale nie przełożyło się to na jakość rozdziału. Jestem zwolenniczką akcji, zwrotów i tym podobnych, ale tu ten spokój pasuje. Stephan, hmmm... nie wiem czemu, ale nie przypadł mi on do gustu. Jestem ciekawa jak to się dalej rozwinie. Za to Andreas... coś... coś zaczyna się dziać i mam nadzieję, że wreszcie dojdzie to coś do skutku.
    Jak zwykle bezbłędne opisy uczuć, wprost je uwielbiam!
    Pozdrawiam i życzę weny:)
    Buziak:*

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobrze, że Andreas się nie poddaje. No, ale bycie nachalnym mu w tym nie pomoże. Jeśli tak bardzo chce pomóc Sophie to powinien przyjąć taktykę Stephana :D Przynajmniej ja na jego miejscu tak bym zrobiła. Cieszy mnie fakt, że Sophie pozwoliła zbliżyć się Stephanowi. Może nie będzie już samotna w swoim świecie.
    Czekam na kolejny,
    pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział ^^
    Strasznie podoba mi się to, co dzieje się z Sophie. Widać, że się przełamuje pomalutku. Wystarczy spojrzeć na rozwój jej relacji ze Stephanem. Jednocześnie szkoda mi chłopaka, bo wydaje mi się, że Sophie nie jest w stanie go pokochać, tak jak on to chyba zrobił. Szkoda mi też rodziny dziewczyny. Przecież tak bardzo się starają, aby poczuła się ona dobrze, a ona tego nie docenia. Tak jakby zaplanowała sobie, że nigdy się do nich nie przekona. To strasznie zniechęcające, ale czuję, że Andreas i tak się szybko nie podda. Jest natrętny i sama nie wiem czy to tak do końca dobrze. Może tylko tym spłoszyć dziewczynę i sprawić, że stanie się jeszcze bardziej wycofana niż do tej pory była. No, ale słowa Stephana nieco wyjaśniają dlaczego tak bardzo chłopakowi na tym zależy. Taka męska ambicja? Ciekawe. Jestem ciekawa czy w końcu mu się to uda, a może to jednak Stephan pierwszy dotrze do Sophie?
    Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetne. Ta część pisana z perspektywy Stephana jest niesamowita. W ogóle jego obecność wiele wnosi do tego opowiadania.
    Andi bawiący się z Lindsay mnie rozczulił. Kurczę, to takie słodziaszne. ;)
    Czekam niecierpliwie na następny i pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam serdecznie :)
    Zachowanie Sophie uważam za całkiem uzasadnione patrząc na sytuację, w jakiej jest. Ale to nie zmienia faktu, że mogłaby zacząć się powoli przełamywać [chodzi mi o rodzinę]. Oni naprawdę nie chcą dla niej źle. Jest na ostrym zakręcie życia, ale to nie zwalnia jej z niczego. Oni się starają, ona też by mogła.
    Co do Stephana. Nie podoba mi się ta raczej niezdrowa rywalizacja z Wellingerem. Boję się, że będzie tak, że on potraktuje ją jak przedmiot, który pozwoli mu chociaż na jednym polu wygrać z Wellim, a jej uczucia na tym ucierpią, bo obdarzy nimi tę niewłaściwą osobę.
    Mam jednak nadzieję, że tak nie będzie.
    Wellinger podoba mi się w takiej wersji "zbawiciela świata". Coś w tym jest.
    I cieszy mnie to, że nareszcie powolutku chyba zaczęła doceniać jego obecność. Nawet jeżeli to tylko wspólna cisza między nimi.
    Pozdrawiam^^

    OdpowiedzUsuń
  9. Sophie i Stephan? Pasuje? Pasuje!
    Widać, że chłopak ją rozumie, że trochę mi zależy. Tak więc niech ich relacja się rozwija, bo jestem jej zwolenniczką :D
    Ale też relacja z Andim troszkę się ociepla. On nie naciska, ona nie ucieka. Tak więc jest pozytywnie :D
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Cieszę się, że Sophie się przełamuje :) Nie podoba mi się za to podejście Stephana, wydaje mi się, że dziewczyna jest dla niego jedynie obiektem rywalizacji z Wellingerem, ale może to tylko takie wrażenie. Przekonam się w dalszych częściach :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Stephan, on w tym wszystkim mnie najbardziej martwi, bo mam dziwne wrażenie, że chłopak jeszcze będzie sporo cierpiał. Ale zobaczymy, może los będzie dla niego łaskawy.
    Chyba nie tylko Andreasa zaskoczyło zachowanie Sophie, to już spory krok do przodu w ich relacji :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dla mnie największym podziękowaniem była możliwość przeczytania tego rozdziału, tym bardziej że naprawdę podobała mi się ta nutka optymizmu i przełamywanie się Sophie w tym rozdziale. Już nie tylko Stephan, ale również Andreas zaczyna powolutku do niej docierać. No właśnie - powolutku. Wydaje się, że to właśnie był do tej pory największy błąd Welliego - chciał za bardzo i za szybko, co przekładało się na ucieczkę dziewczyny. Pozostaje teraz tylko pytanie, czy będzie potrafił utrzymać tę nutkę porozumienia, która zrodziła się między nimi pod koniec rozdziału, czy po raz kolejny wszystko zepsuje swoją... dobrocią w sumie, bo tak właściwie jego pomyłki wynikają przede wszystkim z tego, że jest za dobry, za bardzo chce uszczęśliwiać innych.
    W zasadzie mogłabym wymienić każdy akapit, każde słówko, każdą emocję i powiedzieć, że bardzo mi się podobało, bo podobał mi się cały rozdział. Chyba przez te uczucia, myśli i emocje bohaterów. Jedynie wnętrza Welliego mi troszeczkę zabrakło, ale to ze względu na długość (a raczej krótkość) rozdziału. Zdobyłaś jednak moje serce, a raczej Stephan zdobył tym jak myśli o Andim. Urzekło mnie to, że to właśnie z jego myśli wyszła ta dobroć i troska chłopaka. To nie Andi sam o sobie tak myśli, nie Sophie, choć przed nią jeszcze długa droga, aby dostrzec te wszystkie dobre i niezwykłe cechy 'brata', ale po prostu kolega. Facet, który po części chyba jest nawet nieco zazdrosny o to jak Welli zjednuje sobie ludzi tym czystym, otwartym sercem, a jednak nie myśli o nim źle. Uważa to za coś niezwykłego i wartego uwagi. Podobało mi się to, zarówno ze względu na Welliego, jak i Stephana.
    Zastanawia mnie tylko podejście Stephana do tego wszystkiego, czy z jego strony to też tylko przyjaźń i chęć pomocy, czy może jednak z jego strony to co więcej? Mam nadzieję, że jednak nie, bo chłopak będzie cierpiał, a na dokładkę może zostać wystawiona na próbę jego znajomość z Wellim, bo ja wciąż to na relacji Sophia - Welli oczekuję jakiś głębszych uczuć. Jak na razie dla dziewczyny Stephan jest tylko i wyłącznie przyjacielem i to bardzo specyficznym. Nie wiem czy kiedykolwiek mogłoby się to zmienić, ale zobaczymy, w sumie wszystko jeszcze przed nimi.
    Dodam jeszcze, ponieważ nie udało mi się skomentować poprzedniego rozdziału, że bardzo spodobało mi się to jak pokazałaś wizytę Sophie pod skocznią. Dla większości kibiców takie tłumy i to wszystko co się tam dzieje jest po prostu wspaniałym przeżyciem i świetną zabawą. W zasadzie nawet sobie nie wyobrażałam, żeby bać się tego tłumu, żeby podchodzić do tego w taki sposób, jak Sophie, a przecież jak słusznie Stephan zauważył w tym rozdziale, to nie tylko ciężkie przeżycia i śmierć mamy tak zmieniły Sophie, to po prostu jej natura jest taka, a tragiczne wydarzenia tylko pogłębiły pewne aspekty.
    Teraz pozostaje mi tylko cierpliwie czekać na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  13. Mówiłam już że kocham to opowiadanie? :)

    Zauważyłam, że w komentarzach często przewija się imię Stephana... Ja tam bardziej skupiłam się na Andim. Chłopak naprawdę się stara i szczerze jest mi go szkoda. Rozumiem Sophie, ale chłopak już widać nie daje rady i boję się, że mimo powolnego przełamywania się dziewczyny, w pewnym momencie przesadzi i... zniszczy całkowicie ich relację. Wtedy będzie miała Stephana, ale... coś mi tu śmierdzi. To znaczy - jak dla mnie szykuję się coś więcej niż przyjaźń i nie wiem czy oni oboje są na to gotowi :)
    Należą się jeszcze gratulacje dla głównej bohaterki za powolne przystosowywanie się do nowej rzeczywistości. Szkoda mi jej ojca i Karen... Są tacy nieświadomi jej kruchej psychiki, a ich usilne starania przekonania jej do siebie spełzają na niczym.
    Z niecierpliwością czekam jak to rozwiniesz, bo bohaterowie to same nieprzewidywalne charaktery!

    Jednocześnie zapraszam na mój epilog:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Mam wrażenie, że dla Stephana, to nie będzie tylko przyjaźń, przynajmniej niedługo i dlatego piekielnie mi Go szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  15. Świetny rozdział^^^
    Pojawiłam się z opóźnieniem, ale jednak jestem :D No,no,no coraz bardziej mi się wydaję, że ta dziewczyna przełamie się tak na 100% i wszystko się ułoży. Szkoda mi jej rodziny, bo naprawdę cholernie się starają, trochę to przykre...
    Stephan z drugiej strony, chyba ją kocha, a mam wrażenie, że nasza główna bohaterka nie koniecznie czuje to samo...
    Czekam co wydarzy się dalej.
    Pozdrawiam cię moja kochana:***

    OdpowiedzUsuń
  16. Witaj;)
    I kolejny rozdział przeczytany na jednym wdechu. Jak Ty to robisz, że tak mnie oczarowujesz, nie wiem...
    Sophie w jakiś dziwny sposób przywiązała się do Stephana. Nie sposób określić, na jakiej zasadzie, ale stał jej się bliski. Za to chłopak wyraźnie polubił dziewczynę. I cieszę się, że dodałaś też tę perspektywę, w końcu to ważna postać;) Idealnie wręcz scharakteryzował Sophie z perspektywy osoby postronnej. Za to wydaje mi się, że mimo wszystko jest osobą bardziej złożoną, niż mu się wydaje...
    Andreas się stara, ale chciałby milowe kroki stawiać, zamiast cierpliwie budować relacje. Naciska i to faktycznie u Sophie wywołuje odruch obronny. I dobrze, że odpuścił na placu zabaw. Mam nadzieję, że dotrze do niego, iż Rzymu od razu nie zbudowano, a taką istotę, jak Sophie, to trzeba najpierw oswoić.
    Podsumowując jak zawsze jestem totalnie zachwycona. Każdy sie pewnie spodziewał, że będziesz kontynuować poprzedni rozdział, a tu proszę. Nie upraszczasz, podoba mi się to, bo dzięki temu jest prawdziwie. No i opisy uczuć są fantastyczne, a przemyślenia bohaterów głębokie. Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]

    OdpowiedzUsuń