[Sophie]
Nigdy
nie działam pochopnie. Zawsze zachowuję aż przesadną ostrożność, na wypadek
gdybym miała się zawieść, bo chyba nie zdołałabym przeżyć rozczarowania. A
jednak tym razem jestem pewna.
Znalazłam
przyjaciela.
Uświadamia
mi to następny tydzień, w którym każdego dnia spędzam długie wieczory na
skoczni. Towarzyszy mi wtedy Stephan. Przychodzi codziennie, doskonale wiedząc,
że mnie tam znajdzie, a ja …
Ja
nie mam nic przeciwko.
Naprawdę
mogę szczerze powiedzieć, że jego obecność mnie nie drażni. Nie wywołuje lęków,
nie napawa obawą. Nie zabiegam o tą obecność, ale też nie staram się go usilnie
pozbyć. On po prostu jest. Jest obok i daje mi dziwne poczucie spokoju. Nie
naciska. Nie próbuje się przedrzeć przez mur i dotrzeć do mnie. Często nawet
się nie odzywa. Przychodzi i odchodzi bez słowa. A dla mnie każda taka wizyta
jest na wagę złota. Czuję się o niebo lepiej, jakbym wreszcie znalazła kogoś,
kto może zastąpić mi Violę. I właściwie całą resztę.
No,
oczywiście poza mamą. Nikt nie zastąpi mi mamy.
Często
jeszcze o niej myślę, siedząc na Müllenkopfschanze,
a wtedy w naturalnym odruchu płaczę. Nie szlocham, nie rozpaczam. Po prostu
pozwalam, by po moich policzkach spływały łzy. Nie powstrzymuję tego nawet, gdy
Stephan jest obok. A on nie pyta. Nie próbuje mnie dotknąć, pocieszyć. Tylko
raz złapał mnie za rękę. Wyrwałam się od razu i więcej tego nie zrobił, ale tak
sobie myślę, że gdyby jeszcze kiedyś spróbował, to może bym nie protestowała.
Chyba chciałabym, żeby czasem potrzymał mnie za rękę.
Bo on
… w jakiś sposób doprowadził mnie do przełomu. Zanim go poznałam jedyną osobą,
która – od śmierci mamy – potrafiła wywołać na mojej twarzy uśmiech była Viola.
A potem pojawił się Stephan i już przy drugim naszym spotkaniu sprawił, że się
uśmiechnęłam. Nie wiem jak tego dokonał. Ale to zrobiłam, a od tego czasu
uśmiecham się codziennie, gdy pojawia się u mojego boku na skoczni. Nie jest to
oczywiście uśmiech od ucha do ucha, jedynie delikatne uniesienie warg, ale
myślę, że każdy szczegół się liczy. Sam fakt, że wystarczy jego obecność, bym
dokonała rzeczy, jeszcze do niedawna, niemożliwej jest chyba niezbitym dowodem
na to, jak silny wywarł na mnie wpływ.
Czy
mu ufam? Nie. Zdecydowanie nie. Nie jestem nawet pewna czy go lubię. Bo żeby
kogoś lubić, trzeba go znać. A żeby kogoś znać, trzeba z nim rozmawiać. Nie
rozmawiam ze Stephanem. Nic o nim nie wiem.
Ale
lubię chwile, które z nim spędzam, a to chyba już coś. I czasem mi smutno,
kiedy wstaje i mówi, że musi już iść. Nigdy go nie zatrzymuję, bo wiem, że nie
mam do tego prawa. Chciałabym go czasem zapytać, czemu w ogóle przychodzi, ale
chyba boję się odpowiedzi. Albo stawiania go w niezręcznej sytuacji. Może on
sam nie wiedziałby, co odrzec.
Nie
mam pojęcia dokąd nas zaprowadzi ta znajomość. Zdaję sobie sprawę, że nigdy nie
będę mogła mu się odwdzięczyć. Że nigdy nie stanę się osobą, z którą on będzie
mógł dobrze się bawić. Ale może ma od tego innych ludzi. Może on też w pewnym
sensie mnie potrzebuje, tak jak ja jego. Może potrzebuje takiej Sophie, z którą
będzie mógł po prostu posiedzieć na skoczni i pomilczeć.
Może.
Chyba
jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie pragnęłam, by to ,,może” zmieniło się w
coś bardziej pewnego.
[Stephan]
Skąd
biorą się ludzie tacy jak ona?
Jeszcze
nigdy kogoś takiego nie spotkałem. I nie chodzi o to, że jest wyraźnie
doświadczona przez życie, że cierpi i separuje się od innych. Że ucieka od
bliskości, nie zabiega o towarzystwo, a każdy ruch wykonany w jej kierunku
trzeba trzy razy przemyśleć. Chodzi o samą jej osobowość, która przecież nie
uległa aż takiemu odkształceniu w wyniku tragedii, jaka ją dotknęła. Sophie po
prostu taka jest. Taki jest jej charakter, prawdziwa ona. I przyciąga mnie do
siebie jak magnes.
Co
mnie w niej najbardziej urzekło? Jej prostolinijność. Nikogo nie udaje, jest po
prostu sobą. Ma ochotę płakać? Płacze. Nie chce mnie obok siebie? Odchodzi. Nie
zmusza się do niczego, nie przejmuje się jakimiś konwenansami czy tym, co
pomyślą o niej inni. Jest szczera, jest prawdziwa. Tak prawdziwa jak niewielu
ludzi w tych czasach. Nie boi się wystawiać wszystkich swoich wad i słabości na
światło dzienne. Owszem boi się zranienia. Ale widzę w niej odwagę, odwagę,
której może nie da się dostrzec na pierwszy rzut oka, ale gdy już się to zrobi,
zaczyna się ją doceniać.
Doceniam
ją. Doceniam fakt, że przyjęła mnie do siebie. Nie potrafiłbym wyjaśnić co to
za dziwna siła, która codziennie wieczorem ciągnie mnie na skocznię. Na
skocznię, w sensie na trybuny, by po prostu usiąść obok tej smutnej dziewczyny
i pomilczeć. Mógłbym robić w tym czasie milion innych rzeczy. Mógłbym zająć się
obowiązkami, na których brak przecież nie narzekam. A jednak. Coś jest takiego
w tej drobnej osóbce, że nie umiem się powstrzymać.
Wiem,
że nie darzy mnie zaufaniem ani nawet sympatią. Wiem, że nie pozwoliłaby mi
przekroczyć granic, zresztą już raz się przekonałem, gdy nieopatrznie złapałem
ją za rękę. Ale jakoś mi to nie przeszkadza. Naprawdę wystarcza mi sam fakt, że
mogę być obok niej. Bo odnoszę wrażenie, że niewielu ludziom na to pozwala.
Choćby
Andreasowi.
Ostatnio
nasze rozmowy często koncentrują się na brunetce. Wellinger jest wyraźnie
sfrustrowany zachowaniem swojej przybranej siostry i widzę jak bardzo męczy go
świadomość całkowitej bezsilności. Znam go wystarczająco dobrze, by wiedzieć,
że ma prawdziwie złote serce i zawsze myśli najpierw o innych, a dopiero
później o sobie. Nie dziwię się więc, że tak usilnie stara się zrobić
cokolwiek, by dotrzeć do Sophie, by podać jej dłoń i wyciągnąć ją z problemów.
Tylko,
że … jakby to powiedzieć. Wszystkie te działania przynoszą skutek odwrotny do
zamierzonego.
Staram
się mu to spokojnie wytłumaczyć. Żeby zrozumiał, gdzie w jego czynach tkwi
błąd. A tkwi w tym, że stara się aż za bardzo. Nie mogę powiedzieć, że dobrze
znam Sophie, bo prawda jest taka, że nie znam jej praktycznie w ogóle i nawet
nie próbuję się domyślać co ona tam sobie myśli, ale wiem jedno. Nie można na
nią naciskać. Nie można wywierać na niej presji, bo wywoła to w niej reakcję
obronną. Odezwie się strach, instynkt ucieczki. I ucieknie.
Co
zresztą robi, ilekroć Andi stara się dojść z nią do porozumienia.
Widzę,
że go to gryzie. Od zawsze było tak, że próbował zbawiać świat. Tylko, że
równocześnie prędzej czy później mu się udawało. Sophie jest pierwszym takim
przypadkiem, w którym po upływie dobrego miesiąca nadal ponosi porażkę.
Zaczynam myśleć, że odbija się to powoli na jego dumie. I nie zdziwię się,
jeśli zaprze się jeszcze bardziej i będzie robił wszystko, żeby jednak ją
rozgryźć i jej pomóc.
A co
ja mogę robić?
Cóż,
chyba dalej to samo. Po prostu być dla niej. Kto wie, może pierwszy raz to ja
będę tym, który przywróci komuś nadzieję i chęć do życia.
Ja,
nie Andreas.
[Sophie]
Jak
ja nienawidzę czwartków.
Dlaczego?
Bo jest to dzień, kiedy ojciec i Karen biorą sobie wolne, Andreas przeważnie
jest w domu i nie trenuje, przez co jestem zmuszona spędzać wieczory z całą
moją rodziną.
Wiem,
że jestem niesprawiedliwa. Wiem, że się starają, chcą mi za wszelką cenę umilić
życie. Ale siedząc w samochodzie albo później przy stoliku w restauracji
potrafię myśleć tylko o tym jak bardzo do nich wszystkich nie pasuję i jak
bardzo chciałabym zamiast tego być na skoczni. Może nawet ze Stephanem.
Ta
myśl wydaje mi się na tyle absurdalna, że wyrywam się z letargu i wracam do
rzeczywistości. Ojciec przegląda kartę dań, Karen próbuje usadzić Lindsay w
dziecinnym krzesełku, dostawionym do naszego stolika przez miłego kelnera, a
Andreas…
Wzdrygam
się, gdy uświadamiam sobie, że jego błękitne oczy są wpatrzone we mnie.
Spuszczam
wzrok na menu, które trzymam w rękach i udaję, że wybieram sobie potrawę. Tak
naprawdę próbuję opanować szybko bijące serce i lekko drżące dłonie. Nie mam
już siły, by walczyć z tym chłopakiem. Męczy mnie każda sekunda spędzona w jego
towarzystwie, każde spojrzenie, którym próbuje odgadnąć wszystkie moje troski,
każdy uśmiech, którym próbuje dodać mi otuchy. Bo to wszystko tylko jeszcze
bardziej mnie rozstraja, obciąża i wcale, ale to wcale nie pomaga.
-No
to co, zamawiamy? – Karen, która właśnie uporała się z Lindsay, uśmiecha się
promiennie. Wybieram pierwsze lepsze danie, po czym wbijam spojrzenie w
podstawkę na serwetki, zawzięcie ignorując Andreasa, który, jak sądzę, nadal
nie spuszcza ze mnie wzroku.
Znudzona,
odpływam myślami, a otrząsam się dopiero na dźwięk głosu Karen:
-Lindsay!
Podnoszę
głowę i widzę, że mała zawzięcie usiłuje uwolnić się z krzesełka, do którego
wciśnięto ją siłą, na co Karen oczywiście podejmuje próbę utrzymania ją w
miejscu. Lindsay zaczyna płakać, aż dziecięcy szloch roznosi się po całej
restauracji.
Świetnie.
Wprost uwielbiam skupiać na sobie spojrzenia obcych ludzi.
-Nie
wiem, co się z nią dzisiaj dzieje – mówi Karen, a na jej twarzy nie kwitnie już
uśmiech. Wygląda na znużoną.
-To
może, póki jeszcze czekamy na zamówienia, wezmę ją na chwilę na spacer? –
proponuje Andreas – Tu w pobliżu jest plac zabaw, może pozjeżdżać na
zjeżdżalni.
Karen
wyraźnie cieszy ta propozycja, zresztą mnie też. Do czasu, kiedy chłopak
spogląda na mnie i pyta:
-Pójdziesz
ze mną, Sophie?
Nie.
Nie, nie pójdę z tobą, Andreas, chcę odpowiedzieć, ale widzę na sobie
spojrzenia całej trójki. A może i czwórki, bo mam wrażenie, że nawet Lindsay
przestała na chwilę płakać i wierzgać i też na mnie patrzy.
Chyba
znowu nie mam wyboru.
-Jasne
– wzdycham, podnosząc się z miejsca. Andreas bierze siostrę na ręce i zmierza
do wyjścia z restauracji, a ja wychodzę za nim, już żałując swojej decyzji.
Lindsay
wyraźnie się uspokaja, pod wpływem rześkiego, wieczornego powietrza i otoczki,
w postaci placu zabaw. Co prawda szybko się okazuje, że raczej nie ma co liczyć
na dostarczenie jej rozrywki w postaci zjeżdżania czy czegoś innego, bo
wszystkie zjeżdżalnie, huśtawki i inne cuda są pokryte grubą warstwą śniegu,
ale jej chyba to nie przeszkadza. Siadam na ławce i patrzę jak Andreas bawi się
z małą, wykonując jakieś szalone obroty, z nią w ramionach, aż Lindsay piszczy
głośno z uciechy. Wywołuje to nikły uśmiech na mojej twarzy, chociaż dociera to
do mnie dopiero chwilę później.
Nie
ma co, Wellinger to wspaniały brat, a ta mała to absolutna szczęściara.
Wzdycham,
po czym przyciągam kolana do piersi i opieram na nich zmarznięty policzek.
Zastanawiam się, co robi Stephan. Czy przyszedł na skocznię czy może wiedząc
dobrze, że jest czwartek i nie ma mnie tam co szukać, odpuścił? Ganię się za te
myśli. Przecież on ma swoje sprawy, swoje problemy i swoje obowiązki, mówi mi
głosik w głowie. Chyba nie myślisz, że jego życie kręci się tylko wokół ciebie
i tego czy zaszczycisz go swoim towarzystwem czy nie?
Uciszam
ten głosik, ale złość na samą siebie pozostaje. Nie chcę, żeby zaczęło mi
zależeć. Na pewno nie teraz, gdy jestem na największym życiowym zakręcie, słaba
i bezbronna jak jeszcze nigdy. Na pewno nie teraz, gdy potrzeba tak niewiele,
by mnie zranić…
Nie
zauważam, kiedy piski Lindsay milkną, nie słyszę kroków na śniegu, nie czuję,
że Andreas siada obok mnie na ławce. Dopiero dotyk na łydce wyrywa mnie z
rozmyślań. Przebiega mnie dreszcz, odwracam głowę w bok i widzę, że to Lindsay
próbuje zachęcić mnie do zabawy. Patrzy na mnie tymi swoimi ogromnymi oczami,
które mają dokładnie taką samą barwę jasnego błękitu, co oczy Andreasa. Wysilam
się na lekki uśmiech w jej kierunku i przenoszę spojrzenie na jej brata, który
trzyma ją na kolanach.
-Nie
zmarzłaś jeszcze? – pyta z wyraźną troską. Potrząsam głową, chociaż to nie do
końca prawda. Ale nie narzekam. Zawsze kochałam zimę i takie niskie temperatury
jakoś specjalnie mi nie przeszkadzały. A teraz, gdy codziennie przesiaduję
godzinami na skoczni, nieraz przy skrzypiącym mrozie, chyba już całkowicie
uodporniłam się na zimno – Posłuchaj, Sophie…
O
nie. Tylko nie ,,posłuchaj, Sophie”, Wellinger. Bo nie zamierzam tego robić,
nie zamierzam przyjmować do wiadomości niczego, co chce mi powiedzieć,
cokolwiek to jest. Chcę mieć tylko spokój. Czy dla niego to naprawdę takie
trudne nic nie mówić? Przecież mogło być przyjemnie. Mogliśmy tu sobie po
prostu posiedzieć i pomilczeć. Jak …
Jak
ty i Stephan, podpowiada mi ten sam głosik.
Chyba
kazałam ci się zamknąć?
-Piękna
noc, prawda? – przerywam mu, by dać do zrozumienia, że naprawdę nie chcę
rozmawiać – Niedługo chyba będzie pełnia.
Czuję
na sobie jego zaskoczone spojrzenie. Pewnie spodziewał się, że go spławię, może
nawet ucieknę, a wykazałam się łagodnością i spokojem. A jednak tego spokoju
jest we mnie niewiele i w każdej chwili mogę stchórzyć. A on chyba o tym wie,
bo nie naciska. Wreszcie nie naciska.
-Lubię
pełnie – odpowiada.
I
milknie.
A ja
mam w końcu szansę dostrzec, że cisza z nim brzmi bardzo dobrze.
Podoba
mi się ten dźwięk.
Średniej
długości, ale ważne, że w ogóle jest. Miałam z nim bardzo duże problemy, czułam
wręcz zniechęcenie, w rezultacie czego odkładałam pisanie na bok, bo mi się po
prostu nie chciało. A potem wena przyszła i jakby sam się napisał. Także jestem
zadowolona :)
P.S.
Wielkie podziękowania należą się jednej czytelniczce. Aia, Twój komentarz pod
czwartym rozdziałem był dla mnie kopniakiem energii i to dzięki niemu ten
rozdział powstał. Także bardzo, bardzo Ci dziękuję :D
P.S.2.
Jeżeli czytacie regularnie, to bardzo proszę, dodajcie blog do obserwowanych.
To mi ułatwi sprawę, bo to informowanie i spamowanie Wam na blogach nie jest
zbyt fajne ^^ Z góry dzięki ;)
Jak ja lubię to opowiadanie:) Zaczynam się tak trochę martwić, ze Stephan zakochuje się w Sophie i szczerze mówiąc średnio mi się to podoba. Szkoda mi trochę Andreasa widać, że się chłopak stara zrozumieć brunetkę i coraz lepiej mu to w sumie wychodzi. Czekam na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńSophie i Stephan. On daje jej poczucie normalności, ona poczucie miłości. Bo chyba raczej go nie kocha. Mam tylko nadzieję, że chłopak nie narobi sobie nadziei. Cieszy mnie, że Wellinger chce dotrzeć do Sophie, że nie poddaje się w "walce o nią". Czekam na następny i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńP.S: jesli masz ochotę to mam nowego bloga http://nie-mowisz-przepraszam.blogspot.com/
na którego zapraszam :)
Już myślałam, że przyjdzie mi krytykować Sophie!!!
OdpowiedzUsuńNa szczęście pozwoliłam sobie dojść do końca i zrozumieć bohaterkę, chociaż nie... nie ze wszystkim się z nią zgadzam!
Kiedy ona naprawdę zacznie doceniać, że przybrana bo przybrana ale wspaniałą ma rodzinę do cholery?! Bo czytanie, że widzi jak się starają, a po niej to zlewa lekko mnie irytuje nawiasem mówiąc. Mam ochotę jej coś na ten temat powiedzieć!
Ona i Stephan jakoś mi nie pasują mimo, że nawiązali porozumienie.
Mam wrażenie, że Wellinger nie troszczy się o nią jak o młodszą przyrodnią siostrę. ;>
Weny moja droga i pozdrawiam serdecznie!
Rozdział wyszedł Ci śliczny!
Witaj:)
OdpowiedzUsuńDobrze Cię rozumiem jeśli chodzi o chwilowe zniechęcenie, tak bywa.
Jednak w Twoim przypadku wcale nie przełożyło się to na jakość rozdziału. Jestem zwolenniczką akcji, zwrotów i tym podobnych, ale tu ten spokój pasuje. Stephan, hmmm... nie wiem czemu, ale nie przypadł mi on do gustu. Jestem ciekawa jak to się dalej rozwinie. Za to Andreas... coś... coś zaczyna się dziać i mam nadzieję, że wreszcie dojdzie to coś do skutku.
Jak zwykle bezbłędne opisy uczuć, wprost je uwielbiam!
Pozdrawiam i życzę weny:)
Buziak:*
Dobrze, że Andreas się nie poddaje. No, ale bycie nachalnym mu w tym nie pomoże. Jeśli tak bardzo chce pomóc Sophie to powinien przyjąć taktykę Stephana :D Przynajmniej ja na jego miejscu tak bym zrobiła. Cieszy mnie fakt, że Sophie pozwoliła zbliżyć się Stephanowi. Może nie będzie już samotna w swoim świecie.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny,
pozdrawiam ;*
Świetny rozdział ^^
OdpowiedzUsuńStrasznie podoba mi się to, co dzieje się z Sophie. Widać, że się przełamuje pomalutku. Wystarczy spojrzeć na rozwój jej relacji ze Stephanem. Jednocześnie szkoda mi chłopaka, bo wydaje mi się, że Sophie nie jest w stanie go pokochać, tak jak on to chyba zrobił. Szkoda mi też rodziny dziewczyny. Przecież tak bardzo się starają, aby poczuła się ona dobrze, a ona tego nie docenia. Tak jakby zaplanowała sobie, że nigdy się do nich nie przekona. To strasznie zniechęcające, ale czuję, że Andreas i tak się szybko nie podda. Jest natrętny i sama nie wiem czy to tak do końca dobrze. Może tylko tym spłoszyć dziewczynę i sprawić, że stanie się jeszcze bardziej wycofana niż do tej pory była. No, ale słowa Stephana nieco wyjaśniają dlaczego tak bardzo chłopakowi na tym zależy. Taka męska ambicja? Ciekawe. Jestem ciekawa czy w końcu mu się to uda, a może to jednak Stephan pierwszy dotrze do Sophie?
Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam serdecznie :*
Świetne. Ta część pisana z perspektywy Stephana jest niesamowita. W ogóle jego obecność wiele wnosi do tego opowiadania.
OdpowiedzUsuńAndi bawiący się z Lindsay mnie rozczulił. Kurczę, to takie słodziaszne. ;)
Czekam niecierpliwie na następny i pozdrawiam ;**
Witam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńZachowanie Sophie uważam za całkiem uzasadnione patrząc na sytuację, w jakiej jest. Ale to nie zmienia faktu, że mogłaby zacząć się powoli przełamywać [chodzi mi o rodzinę]. Oni naprawdę nie chcą dla niej źle. Jest na ostrym zakręcie życia, ale to nie zwalnia jej z niczego. Oni się starają, ona też by mogła.
Co do Stephana. Nie podoba mi się ta raczej niezdrowa rywalizacja z Wellingerem. Boję się, że będzie tak, że on potraktuje ją jak przedmiot, który pozwoli mu chociaż na jednym polu wygrać z Wellim, a jej uczucia na tym ucierpią, bo obdarzy nimi tę niewłaściwą osobę.
Mam jednak nadzieję, że tak nie będzie.
Wellinger podoba mi się w takiej wersji "zbawiciela świata". Coś w tym jest.
I cieszy mnie to, że nareszcie powolutku chyba zaczęła doceniać jego obecność. Nawet jeżeli to tylko wspólna cisza między nimi.
Pozdrawiam^^
Sophie i Stephan? Pasuje? Pasuje!
OdpowiedzUsuńWidać, że chłopak ją rozumie, że trochę mi zależy. Tak więc niech ich relacja się rozwija, bo jestem jej zwolenniczką :D
Ale też relacja z Andim troszkę się ociepla. On nie naciska, ona nie ucieka. Tak więc jest pozytywnie :D
Pozdrawiam ;*
Cieszę się, że Sophie się przełamuje :) Nie podoba mi się za to podejście Stephana, wydaje mi się, że dziewczyna jest dla niego jedynie obiektem rywalizacji z Wellingerem, ale może to tylko takie wrażenie. Przekonam się w dalszych częściach :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Stephan, on w tym wszystkim mnie najbardziej martwi, bo mam dziwne wrażenie, że chłopak jeszcze będzie sporo cierpiał. Ale zobaczymy, może los będzie dla niego łaskawy.
OdpowiedzUsuńChyba nie tylko Andreasa zaskoczyło zachowanie Sophie, to już spory krok do przodu w ich relacji :)
Dla mnie największym podziękowaniem była możliwość przeczytania tego rozdziału, tym bardziej że naprawdę podobała mi się ta nutka optymizmu i przełamywanie się Sophie w tym rozdziale. Już nie tylko Stephan, ale również Andreas zaczyna powolutku do niej docierać. No właśnie - powolutku. Wydaje się, że to właśnie był do tej pory największy błąd Welliego - chciał za bardzo i za szybko, co przekładało się na ucieczkę dziewczyny. Pozostaje teraz tylko pytanie, czy będzie potrafił utrzymać tę nutkę porozumienia, która zrodziła się między nimi pod koniec rozdziału, czy po raz kolejny wszystko zepsuje swoją... dobrocią w sumie, bo tak właściwie jego pomyłki wynikają przede wszystkim z tego, że jest za dobry, za bardzo chce uszczęśliwiać innych.
OdpowiedzUsuńW zasadzie mogłabym wymienić każdy akapit, każde słówko, każdą emocję i powiedzieć, że bardzo mi się podobało, bo podobał mi się cały rozdział. Chyba przez te uczucia, myśli i emocje bohaterów. Jedynie wnętrza Welliego mi troszeczkę zabrakło, ale to ze względu na długość (a raczej krótkość) rozdziału. Zdobyłaś jednak moje serce, a raczej Stephan zdobył tym jak myśli o Andim. Urzekło mnie to, że to właśnie z jego myśli wyszła ta dobroć i troska chłopaka. To nie Andi sam o sobie tak myśli, nie Sophie, choć przed nią jeszcze długa droga, aby dostrzec te wszystkie dobre i niezwykłe cechy 'brata', ale po prostu kolega. Facet, który po części chyba jest nawet nieco zazdrosny o to jak Welli zjednuje sobie ludzi tym czystym, otwartym sercem, a jednak nie myśli o nim źle. Uważa to za coś niezwykłego i wartego uwagi. Podobało mi się to, zarówno ze względu na Welliego, jak i Stephana.
Zastanawia mnie tylko podejście Stephana do tego wszystkiego, czy z jego strony to też tylko przyjaźń i chęć pomocy, czy może jednak z jego strony to co więcej? Mam nadzieję, że jednak nie, bo chłopak będzie cierpiał, a na dokładkę może zostać wystawiona na próbę jego znajomość z Wellim, bo ja wciąż to na relacji Sophia - Welli oczekuję jakiś głębszych uczuć. Jak na razie dla dziewczyny Stephan jest tylko i wyłącznie przyjacielem i to bardzo specyficznym. Nie wiem czy kiedykolwiek mogłoby się to zmienić, ale zobaczymy, w sumie wszystko jeszcze przed nimi.
Dodam jeszcze, ponieważ nie udało mi się skomentować poprzedniego rozdziału, że bardzo spodobało mi się to jak pokazałaś wizytę Sophie pod skocznią. Dla większości kibiców takie tłumy i to wszystko co się tam dzieje jest po prostu wspaniałym przeżyciem i świetną zabawą. W zasadzie nawet sobie nie wyobrażałam, żeby bać się tego tłumu, żeby podchodzić do tego w taki sposób, jak Sophie, a przecież jak słusznie Stephan zauważył w tym rozdziale, to nie tylko ciężkie przeżycia i śmierć mamy tak zmieniły Sophie, to po prostu jej natura jest taka, a tragiczne wydarzenia tylko pogłębiły pewne aspekty.
Teraz pozostaje mi tylko cierpliwie czekać na ciąg dalszy.
Mówiłam już że kocham to opowiadanie? :)
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że w komentarzach często przewija się imię Stephana... Ja tam bardziej skupiłam się na Andim. Chłopak naprawdę się stara i szczerze jest mi go szkoda. Rozumiem Sophie, ale chłopak już widać nie daje rady i boję się, że mimo powolnego przełamywania się dziewczyny, w pewnym momencie przesadzi i... zniszczy całkowicie ich relację. Wtedy będzie miała Stephana, ale... coś mi tu śmierdzi. To znaczy - jak dla mnie szykuję się coś więcej niż przyjaźń i nie wiem czy oni oboje są na to gotowi :)
Należą się jeszcze gratulacje dla głównej bohaterki za powolne przystosowywanie się do nowej rzeczywistości. Szkoda mi jej ojca i Karen... Są tacy nieświadomi jej kruchej psychiki, a ich usilne starania przekonania jej do siebie spełzają na niczym.
Z niecierpliwością czekam jak to rozwiniesz, bo bohaterowie to same nieprzewidywalne charaktery!
Jednocześnie zapraszam na mój epilog:)
Mam wrażenie, że dla Stephana, to nie będzie tylko przyjaźń, przynajmniej niedługo i dlatego piekielnie mi Go szkoda.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział^^^
OdpowiedzUsuńPojawiłam się z opóźnieniem, ale jednak jestem :D No,no,no coraz bardziej mi się wydaję, że ta dziewczyna przełamie się tak na 100% i wszystko się ułoży. Szkoda mi jej rodziny, bo naprawdę cholernie się starają, trochę to przykre...
Stephan z drugiej strony, chyba ją kocha, a mam wrażenie, że nasza główna bohaterka nie koniecznie czuje to samo...
Czekam co wydarzy się dalej.
Pozdrawiam cię moja kochana:***
Witaj;)
OdpowiedzUsuńI kolejny rozdział przeczytany na jednym wdechu. Jak Ty to robisz, że tak mnie oczarowujesz, nie wiem...
Sophie w jakiś dziwny sposób przywiązała się do Stephana. Nie sposób określić, na jakiej zasadzie, ale stał jej się bliski. Za to chłopak wyraźnie polubił dziewczynę. I cieszę się, że dodałaś też tę perspektywę, w końcu to ważna postać;) Idealnie wręcz scharakteryzował Sophie z perspektywy osoby postronnej. Za to wydaje mi się, że mimo wszystko jest osobą bardziej złożoną, niż mu się wydaje...
Andreas się stara, ale chciałby milowe kroki stawiać, zamiast cierpliwie budować relacje. Naciska i to faktycznie u Sophie wywołuje odruch obronny. I dobrze, że odpuścił na placu zabaw. Mam nadzieję, że dotrze do niego, iż Rzymu od razu nie zbudowano, a taką istotę, jak Sophie, to trzeba najpierw oswoić.
Podsumowując jak zawsze jestem totalnie zachwycona. Każdy sie pewnie spodziewał, że będziesz kontynuować poprzedni rozdział, a tu proszę. Nie upraszczasz, podoba mi się to, bo dzięki temu jest prawdziwie. No i opisy uczuć są fantastyczne, a przemyślenia bohaterów głębokie. Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]