wtorek, 14 maja 2013

Piąty: Good luck.


[Sophie]

Po powrocie ze szkoły czekają na mnie bardzo złe wieści.
Karen, cała w skowronkach oznajmia mi, że Andreas załatwił jej, ojcu i – o zgrozo – mnie bilety na konkurs indywidualny, który odbędzie się w Willingen 9 lutego. Czyli za tydzień. Na początku nie rozumiem, więc tłumaczą mi cierpliwie, że praktycznie co roku na tutejszej skoczni odbywają się zawody Pucharu Świata, ale tegoroczne są pierwszymi, w których Wellinger wystartuje. Jako jego rodzina musimy być tam obecni, żeby go wspierać i trzymać za niego kciuki. Ta informacja robi na mnie piorunujące wrażenie, bo dobrze wiem co to znaczy.
Nie chcę tam iść. Skocznia Müllenkopfschanze stała się dla mnie ważna, to prawda, ale jest takim rodzajem azylu. Miejscem, w którym mogę być zupełnie sama ze swoimi myślami, gdzie mogę odpocząć i uciec. Uciec od ludzi. Nic więc dziwnego, że perspektywa pójścia tam, kiedy rozgrywane będą zawody, kiedy wszędzie roić się będzie od ludzi wprawia mnie w autentyczne przerażenie.
Ale czy mam wybór? Nawet nie ośmielam się zaprotestować. Bo musiałabym podać jakiś sensowny argument, dlaczego chcę zrezygnować z takiej rozrywki i zostać w domu, a przecież moim jedynym argumentem jest strach przed ludźmi. Nie sądzę jednak, by Karen albo mój ojciec uznali to za normalne. Andreas chyba miał rację. Oni naprawdę nie mają zielonego pojęcia, co się ze mną dzieje. Mimo że spotykam ich codziennie, mimo że mieszkamy pod jednym dachem. Dla nich, jestem zwykłą nastolatką, może trochę nieśmiałą i mało towarzyską, ale jednak całkowicie normalną i zdrową psychicznie. Tym bardziej podziwiam Wellingera, który potrzebował zaledwie paru chwil, a właściwie tylko jednego mojego spojrzenia, by dostrzec powagę sytuacji. Może mi się to nie podobać, a jednak nie mogę zaprzeczyć, że zrobił na mnie wrażenie. Jak już zakończy karierę skoczka narciarskiego powinien się poważnie zastanowić nad zawodem psychologa. Ma do tego rękę.


Sobota 9 lutego przychodzi zdecydowanie zbyt szybko. Przynosząc dla mnie konieczność wzięcia udziału w konkursie skoków narciarskich, w roli kibica.
O 15:00 na miękkich nogach wsiadam do samochodu i kulę się na tylnym siedzeniu, podczas gdy ojciec i Karen nie przestają mówić. Opowiadają mi o zawodach, o tym, że zawsze cieszą się one dużym zainteresowaniem i że tym razem Andreas będzie jednym z tych zawodników niemieckich, co do których ma się wysokie oczekiwania. Prawie ich nie słucham. Skupiam się tylko na jednej informacji: że zawody w Willingen przyciągają dużą publikę. Robi mi się gorąco na samą myśl o tym.
Na miejscu okazuje się jednak, że jest gorzej niż śmiałabym się obawiać. To nie są setki ludzi. Tylko tysiące. Kilkanaście tysięcy kibiców, otaczających mnie z każdej strony, wszyscy roześmiani i rozkrzyczani. Na szczęście dostaję przepustkę, co oznacza, że mogę poruszać się swobodnie po całym terenie skoczni. Korzystam z tej opcji i zamiast na trybuny kieruję się na obrzeża Müllenkopfschanze, całkiem blisko domków należących do skoczków, gdzie te tłumy są raczej przerzedzone. Oddycham, starając się uspokoić samą siebie. Będzie dobrze, Sophie. Dwie godziny i po zawodach.
-Sophie! – słyszę w tym momencie. Odwracam się i widzę Andreasa. Cholera. Powinnam się była spodziewać, że tu będzie, przecież w tym miejscu ciągle kręcą się skoczkowie.
Powstrzymuję pragnienie ucieczki, bo wiem, że to dzięki niemu tutaj jestem. Oczywiście, nie mam mu za co być wdzięczna, bo gdyby to ode mnie zależało, zostałabym w domu, ale pozory trzeba utrzymywać, prawda?
Zostaję więc w miejscu i czekam aż do mnie podejdzie. Kiedy staje tuż przede mną, uśmiecha się, jak to on i pyta:
-I jak ci się podoba na pierwszym w życiu konkursie skoków?
-Jest bardzo fajnie – mówię smętnym tonem, co z pewnością nie brzmi ani trochę przekonująco. On jednak zdaje się tego nie zauważać. Nagle dostrzegam, że od Wellingera aż emanuje szczęście i pozytywna energia. Wtedy też dociera do mnie, że jest w domu. Skocznia, zawody, tłumy kibiców. Dla niego to raj, jego miejsce na ziemi.
Zazdroszczę mu. Moim miejscem na ziemi był Marburg i rodzinny dom, który dzieliłam z ukochaną mamą. I w przeciwieństwie do Andreasa, ja utraciłam swoje miejsce na ziemi bezpowrotnie. A nie zanosi się na to, bym w najbliższym czasie znalazła sobie nowe.
-Wiem, że nie chciałaś przychodzić – odzywa się, wyrywając mnie z zamyślenia. Podnoszę głowę i spoglądam na niego. Zaraz też przypominam sobie o swoich zdradzieckich oczach, które dla niego nie stanowią żadnej tajemnicy i szybko odwracam wzrok – Ale zawody są naprawdę wspaniałe. Spróbuj się do nich przekonać. Zobaczysz, że będziesz się świetnie bawić.
Jakoś ciężko mi w to uwierzyć, ale kiwam głową, bo nie chcę mu zrobić przykrości. To jego ważny dzień. Po co ma przejmować się mną? Już wystarczająco problemów przynoszę tej rodzinie. Mimo że chyba oni nie do końca zdają sobie z tego sprawę.
-Pójdę znaleźć Karen i ojca – mówię i już mam się odwrócić, kiedy coś przychodzi mi do głowy. Przełykam ślinę, spoglądam niepewnie na Andreasa i po krótkiej walce z samą sobą, odważam się dodać: - Powodzenia.
-Dziękuję – odpowiada z uśmiechem, wyraźnie trochę zaskoczony. Unoszę lekko kąciki warg do góry, bo na więcej nie mogłabym się zdobyć i pośpiesznie odchodzę.
Nie trafiam na trybuny. Nie dałabym rady wytrzymać dwóch godzin wśród tylu ludzi. Znajduję ustronne miejsce, gdzieś z boku, skąd widzę wszystko całkiem dobrze i staram się cały czas oddychać spokojnie.
I trzymać kciuki. To chyba jedyne co mogę dla niego zrobić.


Ledwie mogę uwierzyć, jak przyjemnie upływa mi czas. Na początku dość opornie, ale w końcu nawet ja poddaję się atmosferze zawodów. By ochronić się przed zimnem, podryguję lekko w rytm muzyki, wsłuchuję się w głos komentatora i ogólnie biorę czynny udział w całej zabawie, co pozwala mi na te dwie godziny zapomnieć o swoich troskach i problemach. Stanowi to dla mnie przyjemną odskocznię.
Chyba przez ten jeden moment czuję się szczęśliwa.
Andreasowi idzie całkiem dobrze, chociaż jestem pewna, że liczył i zasługiwał na więcej. Chciałabym zobaczyć go po konkursie, pogratulować mu, może nawet uśmiechnąć się do niego, ale szybko o tym zapominam, gdy widzę otaczający go – i nie tylko go – wianuszek dziennikarzy. Ostatnia rzecz jakiej chcę to pchać się przed kamery, wychodzić z cienia anonimowości. Dlatego też kieruję się ku trybunom, mając nadzieję, że znajdę Karen i ojca. Chyba najwyższy czas wracać do domu.
Wspinam się na szczyt schodów i rzucam okiem na jeden z sektorów. Widzę barwny tłum kibiców, wśród którego w życiu nie wypatrzyłabym rodziców. Na pewno nie zamierzam się przeciskać przez tych wszystkich ludzi i szukać. Postanawiam więc opuścić teren skoczni, wrócić do samochodu i tam poczekać na Karen i ojca.
5 minut później jestem już na parkingu, przy toyocie ojca. Opieram się o drzwi od strony pasażera i wzdycham. Właściwie, teoretycznie mogłabym wrócić pieszo, prawda? Mam klucz i mogę napisać SMS-a do Karen, żeby mnie nie szukali. Tak, to dobry pomysł. Prawdę mówiąc, było miło, ale chciałabym już znaleźć się w swoim łóżku, sama.
Wydobywam telefon, piszę krótką wiadomość do swojej macochy, po czym ruszam spokojnym spacerkiem w stronę domu.


[Andreas]

Zaskoczyła mnie dzisiaj. Nie tylko tym, że życzyła mi powodzenia i prawie się do mnie uśmiechnęła. Ale tym, że w ogóle przyszła na skocznię, na zawody. Nadal trudno mi ją rozpracować, nadal ma w sobie wiele rzeczy, które pozostają dla mnie tajemnicą, a jednak potrafię sobie wyobrazić, ile ją kosztowało wyjście do ludzi. I to tylu ludzi.
Później staram się skupić, ale nie umiem odnaleźć tej koncentracji. W rezultacie nieco psuję pierwszy skok, a drugi też wcale nie jest lepszy. Wiem, że się nie popisałem, na swojej rodzimej skoczni, ale jakoś nie zaprzątam tym sobie głowy przez długi czas. Swoje już osiągnąłem, ten sezon i tak jest o niebo lepszy niż mógłbym marzyć, a wiadomo, że w moim wieku forma jest jak huśtawka. Nie mam o co mieć do siebie pretensji.
Po konkursie przebieram się, zbieram sprzęt i chcę ją znaleźć, ale pojawia się cała chmara dziennikarzy, stawiających przede mną konieczność udzielenia masy wywiadów. Kiedy w końcu dają mi spokój, tłumy na skoczni są już przerzedzone. Jakimś cudem odnajduję rodziców i pytam o nią, ale moja matka kręci głową.
-Napisała mi SMS-a, że wróciła do domu pieszo i mamy na nią nie czekać. Ale chyba jej się podobało, prawda?
Jakoś nie podzielam nadziei mamy, ale przytakuję, nie chcąc burzyć jej radosnego nastawienia. Zaraz potem rodzice mówią, że na nich pora, bo muszą jeszcze odebrać Lindsay od znajomych, którzy zgodzili się nią zająć na czas konkursu. Żegnam się z nimi i ruszam w kierunku autobusu reprezentacji. Pewnie już na mnie czekają. Nie chcę, żeby odjechali do hotelu beze mnie.


[Sophie]

Nigdy więcej kawy przed snem.
Nie wiem co mi strzeliło do głowy. Przecież ja nawet nie lubię kawy, a jeśli już ją piję to raz w tygodniu i to w proporcjach 1:3, z czego 1 to woda, a 3 to mleko. I do tego pół cukierniczki.
Ale kiedy wracam do domu z zawodów czuję się ekstremalnie wyczerpana i potrzebuję jakiegoś kopa energii. Przecież jest dopiero wpół do dziewiątej, a ja nigdy nie chodziłam spać z kurami i nie zamierzam.
Dlatego też robię sobie kawę i to w wersji maksymalnie hardcore’owej. Wsypuję dwie czubate łyżeczki kawy parzonej, zalewam wrzątkiem aż po brzegi i nie dodaję cukru. A potem wypijam ją w dwóch dużych łykach, żeby nie poczuć jej ohydnego smaku.
Energia faktycznie przychodzi, ale dopiero później, kiedy około jedenastej postanawiam się w końcu położyć. Przytulam głowę do poduszki i już wiem, że nic z tego. Jedną filiżanką kawy zafundowałam sobie bezsenną noc.
Wzdycham z frustracją, a przez moją głowę przetaczają się barwne epitety, które posyłam w swoim własnym kierunku. Przetaczam się na plecy i wpatruję się w sufit. Zapowiada się długa, męcząca noc.
Najchętniej ubrałabym się i wyszła z domu. Ale nie jestem aż tak zdesperowana, żeby włóczyć się po ciemku. To jak szukanie problemów, a ja mam ich już wystarczająco dużo.
Staram się więc uspokoić. Nie myśleć o tym, że w moim żyłach krąży krew ciężka od kofeiny i jednak spróbować zasnąć. Układam się w najwygodniejszej pozycji, jaką mogę sobie wyobrazić, zamykam oczy i uspokajam oddech. Wyrzucam niepotrzebne myśli, odganiam je wszystkie, bo wiem, że nie zasnę, jeśli w mojej głowie będzie się kłębić od pytań i przemyśleń. Okazuje się to jednak niemożliwe. Mój umysł ciągle uparcie podsuwa mi kolejne tematy do rozważań, a ja pozwalam mu robić z sobą co chce. Z każdą kolejną chwilą jestem tylko bardziej przytomna i rozbudzona.
Kiedy zegar wskazuje wpół do drugiej wzdycham ciężko, po czym wstaję i opuszczam pokój. Może po prostu potrzebuję innego miejsca. Schodzę po schodach i zmierzam do salonu. Tam kładę się na kanapie, przykrywam leżącym obok kocem i ponawiam próbę odpłynięcia w krainę snów.
To kolejny raz nic nie daje. Jestem już na granicy wytrzymałości i mam wrażenie, że za chwilę rozpłaczę się bez jakiegokolwiek konkretnego powodu. Wyczerpały mi się pomysły, gdzie jeszcze mogłabym się położyć.
Chwilę leżę bez ruchu, z szeroko otwartymi oczami, a w mojej głowie kształtują się nowe myśli. Uświadamiam sobie, że przecież jest w tym domu jeszcze jedno takie miejsce.
Nie. To kompletnie powalony pomysł. Lepiej wrócę do siebie.
Tak też robię. A przynajmniej częściowo. Wchodzę po schodach i idę w kierunku swojego pokoju. Jestem w połowie drogi, kiedy po prostu zawracam i zatrzymuję się przed innymi drzwiami. Wiem, że nie powinnam.
Wiem, ale i tak naciskam na klamkę i wchodzę do środka.
Pokój jest pusty, co oczywiście mnie nie dziwi. Uświadamiam sobie, że jestem tutaj pierwszy raz w życiu. Okno jest jednak niezasłonięte, więc wpadające do pokoju światło księżyca oświetla wnętrze, co pozwala mi zlokalizować łóżko bez żadnych problemów. Docieram do niego, kładę się na boku i okrywam kołdrą. Serce bije mi trochę szybciej, jakbym robiła coś niedozwolonego, a w każdym razie dziwnego. Bo to jest dziwne. Ale tak samo jak całe moje życie. Więc mało mnie to obchodzi.
Mija długa chwila, w czasie której moje serce stopniowo zwalnia, oddech się normuje, a ja czuję, że chyba tym razem mi się uda. Oddycham głęboko, a do moich nozdrzy dostaje się spora dawka zapachu, jakim jest przesycona poduszka i w ogóle całe to miejsce.
A potem wreszcie zasypiam.
Zasypiam o trzeciej nad ranem.
W łóżku Andreasa.
Otulona jego zapachem.
I chyba jest mi dobrze.


Tak wiem. Rozdział jest dziwny. Ale obiecuję, że postaram się, by kolejne były nieco normalniejsze :P

17 komentarzy:

  1. No nareszcie. ;)
    Długi, świetny rozdział. Mało akcji, dużo przemyśleń...
    Sophia chyba powolutku się przełamuje. Bardzo małymi kroczkami, ale po tym rozdziale mam większą nadzieję, że będzie ok niż wcześniej.
    Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział wcale nie jest dziwny. Jest świetny :D
    Jestem dumna z Sophi, że odważyła się pójść na zawody, gdzie było przecież tylu ludzi. I jeszcze uśmiech posłany w stronę Andreasa. Teraz może być tylko lepiej!
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Powoli, powoli idziemy do przodu, Sophie! ;)
    Jak ja kocham te twoje przemyślenia, te odczucia bohaterów!
    Szczerze powiem - zaskoczyłaś mnie trochę tym sposobem na zaśnięcie Sophie, nie spodziewałam się, chociaż po wcześniejszym jej geście typu: lekkie uniesienie kącika wargi mogłabym się spodziewać wszystkiego.
    Wciągnęłam się w to maksymalnie. :D
    Rozdział nie jest dziwny, jest jak zawsze genialny! ;* Chcę więcej!!
    Weny życzę i pozdrawiam! ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Sophie, do dzieła! Dziewczyna się stara, a raczej wykonuje dobre kroki w tym celu - i za to należy jej się duuuuża pochwała :)
    Jest świetnie. Chyba przekonała się odrobinkę bardziej do zawodów, no nie? Może zrozumie tę magię, którą czuje Andi na skoczni :))
    Rozdział wcale nie jest dziwny, jest świetny. Dużo refleksji, własnych przemyśleń bohaterów, a to daje mu aurę... takiej tajemnicy? Coś metafizycznego? Duchowego? No nie wiem. Chyba sama nie do końca umiem określić o co mi chodzi. W każdym razie jest dobrze.
    A sama końcówka - normalnie rozłożyła mnie na łopatki. Nic nie robię, tylko czekam na kolejny.
    Pozdrawiam^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Moja droga, jaki tam dziwny rozdział. Bardzo ładny!
    Może nie tak rewelacyjny jak w poprzedni, ale jest bardzo dobry! :) Wierz mi, jak chwalę to szczerze :)
    Sophie zrobiła wielki krok do przodu. I tak jestem pełna podziwu dla niej ^^
    Szkoda, że tak szybko zwiała do domu, ma nauczkę z kawą, ale końcówką mnie rozbroiłaś totalnie. Czyżby mi tu nasza Sophia coś czuła do Andiego? :)
    Czekam z niecierpliwością na dalszy rozdział!
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak dla mnie to nie był dziwny tylko ciekawy. Bo zastanawiałam się czy Sophie da radę wytrzymać obecność tysięcy ludzi, czy też nie :D Jestem z niej dumna, bo udało jej się to. Kolejny krok w tą pozytywną stronę. Końcówka była wspaniała. Jestem ciekawe co z tego wyniknie.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział jest świetny!! Zdziwiło mnie to, że dziewczyna tak łatwo uległa i zgodziła się pojechać, ale oznacza to, że zrobiła postęp. Jejciu jak ja bym chciała dostać taki bilet! Nic, tylko pozazdrościć naszej Sophie : D
    Pozdrawiam :***

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziewczyno, kolejny raz mnie zaczarowałaś! Sophie jest coraz silniejsza, czuję że zbliża się naprawdę szczera rozmowa z Andim :)
    Myślałam że w pewnym momencie ucieknie spod tej skoczni, jednak jak widać magia skoków jest silniejsza niż jakakolwiek fobia czy depresja :)
    Czekam z niecierpliwością na poranek i pobudkę Sophie w pokoju Andiego :)

    Zapraszam na świeżutki czwarty rozdział! :) http://accept-thelove.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj!:)
    Nadrobiłam zaległości u Ciebie i stwierdzam, że rozdział wcale nie jest dziwny, a ponad to - coraz bardziej wciąga mnie ta historia:)
    Biedna Sophie, ja sama byłabym w niezłej tremie pod skocznią, między tłumem ludzi... ehhh.
    Bardzo fajnie oddałaś klimat zawodów.
    Biedny Andreas, nie popisał się przed własną publicznością, a to dlatego, że myślał o Sophie.
    Właśnie - te przemyślenia bohaterów są najlepsze, to już powoli staje się Twój znak firmowy:D
    Pozdrawiam i czekam na więcej:*

    OdpowiedzUsuń
  10. A mój komentarz, który napisałam wczoraj się nie dodał... :( Cóż piszę jeszcze raz :)
    Rozdział wcale nie jest dziwny, jest świetny, jak każdy poprzedni! Cieszę się, że Sophie powoli się przełamuje i podoba mi się to, że dzieje się to tak stopniowo, a nie, że z dnia na dzień staje się super przebojową dziewczyną, którą wszyscy uwielbiają i to z wzajemnością. Najbardziej jednak uwielbiam te refleksje, jestem w nich po prostu zakochana! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Mi się podoba :) Dziewczyna dużo przeszła i rozumiem to, ale tak bardzo bym już chciała, żeby coś się zmieniło, żeby Andreas pomógł jej wyjść z tego dołka. Z tego co widzę idzie to chyba w dobrym kierunku, więc czekam z jeszcze większą niecierpliwością :) A teraz zapraszam do siebie na przed ostatni rozdział :)
    Pozdrawiam.
    http://polskieskoki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Jaki rozdział dziwny, jaki dziwny ja się pytam? Jest CUDOWNY, zresztą jak wszystkie twoje. Z każdym nowym rozdziałem czytam to opowiadanie z jeszcze większym zapałem, aż się martwię, że za kilka rozdziałów się uduszę :D Czekam teraz z jeszcze większą niecierpliwością co się dalej wydarzy :D
    Pozdrawiam :* Całuski :**

    OdpowiedzUsuń
  13. Znowu mam potężny poślizg i to, o zgrozo, spowodowany moim leniem. Ostatnio nie mogę się zmobilizować, aby cokolwiek skomentować, a czytam na bieżąco!
    W każdym razie rozdział mi się bardzo podobał. Widać, że Sophie pomału zmierza do przodu, zaczyna się przełamywać. Może nie są to jakieś wielkie zmiany, ale i tak fajnie jest poczytać o tym jak dziewczyna przekonuje się do innych ludzi, przełamuje własne lęki i poznaje nowe pasje.
    Nie mam pojęcia, co uznałaś w nim za dziwne, bo mi się całość naprawdę podobała i owej dziwnej dziwności w nim nie dostrzegłam, choć czytałam dwa razy! Raz, gdy tylko dodałaś i drugie teraz, aby sobie co nie co przypomnieć.
    Oj, ja cię kiedyś trzepnę w ten łebek. Może wtedy się opamiętasz i przestaniesz głosić takich bzdur. Ja już po prostu nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, bo bardzo polubiłam twoich bohaterów. Zarówno Andreas jak i Sophie to takie typy, których trudno wyrzucić z pamięci.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  14. Cóż Ty w nim dziwnego widzisz? Właśnie jest bardzo przyjemny, tak jakoś szybko mi się go czytało ;)
    To musiało być całkiem urocze, kiedy tak zasypiała w andreasowym łóżku :))

    OdpowiedzUsuń
  15. W końcu znalazłam czas żeby przeczytać. Uwielbiam twoje opowiadanie. Chciałabym opisywać tak lekko i prawdziwie uczucia jak ty. Widać, że Sophie nadal jest bardzo ciężko, ale powoli widać niewielkie postępy. Myślę, że Andreas pomoże jej znów cieszyć się życiem. A tak na marginesie, bardzo lubię tego skoczka.
    Z niecierpliwością będę oczekiwała kolejnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  16. Znalazłam i przeczytałam. A Sophie? Sophie chyba sama trochę gubi się w swoich uczuciach.
    A Andreas? Na pewno będzie zaskoczony, kiedy zobaczy ją w swoim łóżku.

    OdpowiedzUsuń
  17. Witaj;)
    No i kolejny rozdział za mną. Był taki... uroczy? tak, to chyba dobre słowo. Ale po kolei.
    Ślepota rodziców Andreasa chyba nie przestanie mnie zadziwiać. Cały czas wydaje mi się, że oni nie chcą widzieć. Nie chcą psuć swojej radosnej rodzinki. Trochę to smutne i na pewno Sophie nie pomaga. Biedna dziewczyna, skąd ja znam to wyciąganie z domu? Ale poniekąd pełna podziwu jestem, bo poszła, życzyła mu powodzenia i nawet nieźle się bawiła. Najwidoczniej przełamuje pewne lody, w dodatku chyba sama nie zdaje sobie sprawy, że Andreas jest jej bliski.
    Końcówka po prostu urzekająca. Chcę zobaczyć jego minę, jak ją znajdzie w swoim łóżku;)
    Kocham to opowiadanie po prostu;) Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]

    OdpowiedzUsuń