Kiedy
już się trochę uspokajam, postanawiam jakoś ogarnąć pokój. Jednak wystarcza
jedno spojrzenie na stertę walizek, toreb i pudeł, żebym porzuciła ten pomysł.
Zdobywam się jedynie na to, by odsunąć wszystkie toboły pod ścianę, tak by nie
blokowały drzwi, a potem rzucam się na łóżko i spoglądam na telefon.
Moje
serce podskakuje radośnie, gdy widzę, że mam trzy nieprzeczytane wiadomości od
Violi, mojej przyjaciółki. Nawet ich nie czytając, wybieram jej numer, a gdy
tylko odbiera, rzucam radośnie:
-No
hej, kochana! Co tam u Ciebie?
-Niewiele
się zmieniło od rana – odpowiada, a ja mogę przysiąc, że na jej twarzy kwitnie
szeroki uśmiech. Moje samopoczucie automatycznie się poprawia. Dźwięk jej
głosu, tak dobrze mi znany i tak przeze mnie kochany, sprawia, że czuję
przypływ szczęścia. A także nadziei na to, że może nie wszystko w moim życiu
uległo zmianie – Za to u ciebie chyba bardzo dużo, co? No już, opowiadaj!
Wzdycham,
wspierając głowę na łokciu.
-No …
są mili. Aż za, jak na mój gust. A ta cała Karen nie zachowuje się jak wredna
macocha. Myślałam, że będą mnie traktować jak podrzutka. A jest tak, że czuję
się jak gość specjalny.
-Skoro
traktują cię dobrze to w czym problem? – Viola wyraźnie ma problemy ze
zrozumieniem mnie. Nie dziwię jej się. Sama często też tak mam.
-Nie
no, żaden – ucinam szybko – Nieważne. Jest dobrze.
Moja
przyjaciółka nie drąży tematu, za co jestem jej wdzięczna. Rozmawiamy przez
chwilę o błahostkach, gdy nagle ona przypomina sobie o czymś.
-Byłabym
zapomniała! A co z dziećmi? Są jakieś?
-Yhym
– mruczę niechętnie – Nawet dwójka. 2-letni bachor i chłopak w moim wieku.
Prawie
słyszę jak Viola dławi się powietrzem.
-Chłopak
w twoim wieku? – powtarza jak automat, a ja wywracam oczami, bo wyobrażam
sobie, że właśnie usiadła na łóżku i jest maksymalnie podekscytowana – A
przystojny?
-Skąd
mam wiedzieć? Jeszcze nie widziałam go na oczy. Zresztą, jakie to ma znaczenie?
-Jakie?!
Chyba sobie ze mnie żartujesz, Sophie.
Zapomniałam,
że dla Violi przystojni faceci zawsze stoją na pierwszym miejscu. Kręcę głową i
wyjaśniam jej:
-Przecież
mój ojciec jest jego ojczymem, Viola. To prawie, jakbyśmy byli rodzeństwem.
-Prawie
robi wielką różnicę – odpowiada, a ja już wiem, że i tak jej nie przekonam.
Zmieniam więc temat i przez następne
piętnaście minut głównie słucham jej opowieści o chłopakach, szkole i Marburgu.
W końcu Viola żegna się, obiecując, że zadzwoni jutro. Odkładam telefon na
szafkę nocną i leżę chwilę w bezruchu. Po tej rozmowie czuję się dużo lepiej,
jednak moje dobre samopoczucie nie trwa długo. Wraca to upiorne uczucie
niedopasowania i wyobcowania. Ściany zaczynają się przybliżać. Doznaję nagłego
napadu duszności. Nie wytrzymam tutaj ani sekundy dłużej.
Zrywam
się z łóżka, wychodzę z pokoju i zbiegam po schodach. Wkładam kurtkę, wiążę
szalik i naciągam czapkę. Już mam otwierać drzwi, kiedy słyszę:
-Gdzie
idziesz, kochanie?
Odwracam
się i widzę Karen, w fartuchu kuchennym, z pobrudzonymi od mąki dłońmi. Patrzy
na mnie z wyraźną troską, a ja potrafię tylko myśleć o tym, że moja mama zawsze
mówiła do mnie ,,kochanie”.
Czuję
jak pod powiekami zbierają mi się łzy.
-Na
spacer – odpowiadam szybko – Wrócę na kolację.
Nie
czekam na jej odpowiedź. Otwieram drzwi i wychodzę szybko z domu.
A
potem po prostu idę przed siebie, walcząc ze łzami i starając się uspokoić samą
siebie.
Spacer
dobrze mi robi. Wydostanie się z domu i pooddychanie świeżym, mroźnym
powietrzem sprawia, że uspakajam zszargane nerwy i powstrzymuję ochotę
rozpłakania się. A jednocześnie dochodzę do wniosku, że Willingen nie jest
takie złe. Małe, urocze miasteczko, wyraźnie kręcące się wokół sportów
zimowych. Nic dziwnego, że Andreas jest skoczkiem narciarskim. Tutaj wydaje się
to być normalne dla wszystkich.
Pogrążam
się w rozmyślaniach, a utrzymuję cały czas to samo tempo, więc kiedy w końcu
wracam do rzeczywistości, uświadamiam sobie z lekkim przerażeniem, że nie wiem,
gdzie jestem.
Zatrzymuję
się i rozglądam wokół. Dobra, tylko spokojnie. Dam sobie radę. Wystarczy, że
zawrócę i pójdę drogą, którą tutaj przyszłam. Pokrzepiona tą myślą, odwracam
się i robię tak, jak sobie postanowiłam.
Niestety,
parę chwil później ponownie jestem w kropce. Okazuje się bowiem, że prosta
droga szybko się skończyła i docieram do skrzyżowania. Mam więc dwie
możliwości.
I
zero pojęcia, którą wybrać.
Mimo
coraz silniej ogarniającego mnie strachu i powagi sytuacji, w której się
znajduję, udaje mi się zachować resztki dobrego humoru, gdyż przez moją głowę
przemyka myśl, że oto spełniła się moja prośba. Jestem daleko od domu, w którym
muszę mieszkać wbrew swojej woli i wygląda na to, że szybko do niego nie wrócę.
Chyba powinnam się więc cieszyć?
Ten
mały paradoks nie rozbawia mnie jednak. Panika ogarnia mnie coraz bardziej.
Zaczynam drżeć z zimna i strachu. Dlaczego, do cholery, poszłam tak daleko?
Z
każdą kolejną chwilą coraz bardziej tracę głowę. Wiem, że powinnam się
uspokoić, zajść do jakiegoś sklepu i zapytać o drogę. Może nie poznałam jeszcze
swojego aktualnego adresu, ale pewnie wystarczyłoby rzucić nazwiskiem, tutaj
raczej wszyscy się znają. Niestety, zdrowy rozsądek mi się wyłącza. Jak zawsze
w takich sytuacjach, pozwalam by panika ogarnęła mnie całkowicie. Przez
paręnaście długich minut błąkam się po przypadkowych uliczkach jak dziecko we
mgle, co tylko pogarsza moją sytuację. W końcu padam na ławkę, chowam twarz w
dłoniach i zanoszę się szlochem.
Jestem
żałosna. Wiem o tym doskonale, a to tylko sprawia, że czuję się jeszcze gorzej.
Nagle dociera do mnie, że oszukiwałam samą siebie przez cały ten czas. Tylko
wmawiałam sobie, że śmierć matki spłynęła po mnie jak woda po kaczce, że już
się podniosłam i mogę żyć dalej. Bzdura. Tak naprawdę ciągle mam takie
wrażenie, jakby ktoś wyrwał mi serce i pociął je na małe kawałeczki.
Nie wiem,
ile tam siedzę. Robi się coraz zimniej i ciemniej. Zastanawiam się, kiedy Karen
i ojciec zaczną się martwić i czy w ogóle zaczną. Uświadamiam sobie też, że
przecież nie mogę wiecznie tkwić w miejscu. Muszę coś zrobić.
Prostuję
się i pociągam nosem. Osuszam policzki z łez i już mam wstać, kiedy nagle
słyszę:
-W
porządku?
Nie
spodziewałam się teraz konfrontacji z drugim człowiekiem, jestem więc
kompletnie zaskoczona. Zrywam się na równe nogi i wbijam spłoszone spojrzenie w
stojącego przede mną chłopaka.
-Tak
– odpowiadam szybko, po czym odwracam się i zaczynam odchodzić. Wybieram
przypadkowy kierunek, bo oczywiście nadal nie mam pojęcia, która droga
zaprowadzi mnie do domu. Chłopak jednak okazuje się bardziej natrętny niż
myślałam. Już po chwili idzie obok mnie i pyta:
-Skoro
wszystko w porządku, to dlaczego płaczesz?
Nie
chcę odpowiadać. Nie chcę z nim rozmawiać. On jednak nie odpuszcza. Po
przejściu parunastu metrów w jego towarzystwie, poddaję się, zatrzymuję i
spoglądam na niego.
-O co
ci chodzi? – pytam agresywnym tonem. Jednocześnie mam chwilkę, by przyjrzeć mu
się dokładniej. Wysoki i szczupły, z ciemnymi włosami i oczami, może trochę
starszy ode mnie. Patrzący na mnie z wyraźną troską, troską, której nie chcę i
nie potrzebuję.
-Tylko
o to, że mogę ci pomóc – mówi łagodnie. Zamierzam zaprotestować, ale
ostatecznie poddaję się. Tak jakby jest moim wybawieniem, prawda? Jak bez jego
pomocy wrócę do domu?
Wzdycham
więc i szepczę:
-Dzisiaj
się tu przeprowadziłam, nie znam się na okolicy. I chyba się zgubiłam. Nie mam
pojęcia, jak trafić do domu.
Z
przerażeniem uświadamiam sobie, że znowu do oczu napływają mi łzy, mrugam więc
intensywnie, by je odgonić. Chłopak postępuje krok w moją stronę.
-A
znasz adres?
Kręcę
głową, czując się jak kretynka.
-No
dobrze, nie przejmuj się – mówi, nadal tym samym ciepłym głosem – Mówisz, że
się przeprowadziłaś, tak? – wygląda, jakby się zamyślił i nagle, zupełnie
nieoczekiwanie pyta: - Masz na imię Sophie?
Odbiera
mi mowę. Przez długą chwilę milczę, tylko się na niego gapiąc i dopiero po
jakimś czasie udaje mi się wydusić:
-Skąd
wiesz?
Uśmiecha
się.
-Jestem
Stephan. Przyjaźnię się z Andreasem. Wspominał, że przyjedziesz – nie
odpowiadam, więc chłopak bierze oddech, po czym dodaje: - To co, odprowadzę cię
do domu?
Przytakuję
i podążam za nim.
Nie
staram się zapamiętać drogi. Wlokę się pół kroku za Stephanem, z twarzą wtuloną
w szalik i dłońmi wbitymi w kieszenie. Ciekawe, która godzina. Mam nadzieję, że
nie wybiła jeszcze siódma i nie spóźnię się na kolację. Naprawdę nie mam zamiaru
tłumaczyć się Karen i ojcu dlaczego tak długo mnie nie było.
-To
wszystko musi być dla ciebie takie nowe – słyszę. Jak dotąd Stephan milczał,
ale najwyraźniej postanowił rozpocząć pogawędkę. Nie podoba mi się to. Wzruszam
więc tylko ramionami i nie odpowiadam. On jednak nie poddaje się i mówi dalej:
- Poznałaś już Andiego? – kręcę głową, z wzrokiem nadal wbitym w ziemię – A no
tak, wciąż nie wrócił z Polski. Jutro konkurs i jeśli dostanie powołanie,
będziesz mogła potrzymać za niego kciuki.
Zapewne
chodzi mu o konkurs skoków narciarskich. W życiu nie widziałam ani jednego.
Uznaję jednak za niepotrzebne wspominać mu o tym, więc milczymy już do końca.
Ostatni zakręt i prawie umieram z ulgi, gdy widzę dom mojego ojca. Wręcz nie
mogę uwierzyć, że jeszcze kwadrans temu siedziałam na tamtej ławce i
wypłakiwałam sobie oczy.
-Dziękuję
– mówię cicho, posyłając Stephanowi krótkie spojrzenie. Uśmiecha się ciepło.
-Nie
ma sprawy. Polecam się na przyszłość, Sophie.
Kiwam
głową ostatni raz, po czym odwracam się na pięcie i kieruję się do drzwi
wejściowych.
Kolacja
okazuje się być prawdziwą ucztą. Karen i ojciec prawie nie spuszczają ze mnie
wzroku, podczas gdy ja smętnie skubię pieczonego kurczaka i warzywa. Co jakiś
czas podnoszę widelec do ust, a jedzenie rośnie mi w buzi. Mam ochotę wypluć to
wszystko, a potem pójść do swojego pokoju i spędzić resztę wieczoru w
samotności. Nie robię tego jednak, bo nie chcę, żeby się martwili. A raczej nie
chcę, żeby się wtrącali, próbowali mi pomóc, zrozumieć mnie. Wiem, że by nie
zrozumieli.
-Nie
smakuje ci? – pyta Karen, a ja uświadamiam sobie, że od dobrych paru minut
przesuwam widelcem po talerzu. Wymuszam uśmiech, nabijam na widelec marchewkę i
zjadam ją szybko.
-Nie,
jest przepyszne – mówię, zwalczając odruch wymiotny. Posyłam krótkie spojrzenie
siedzącej w specjalnym krzesełku dla dzieci Lindsay. Odkąd ją poznałam, ciągle
na mnie patrzy, wyraźnie zafascynowana. Nie mogę raczej powiedzieć, żebym
podzielała to zainteresowanie. Chcę tylko trzymać się jak najdalej od niej.
Kiedy
już odsiaduję swoje, zabieram talerz z prawie nietkniętym jedzeniem, odnoszę go
do kuchni, a potem szybko wracam do siebie na górę. Tam kładę się do łóżka i
zasypiam prawie od razu, w ubraniach i przy zapalonym świetle.
Budzę
się w niedzielę rano, czując się nieświeżo i niekomfortowo. Idę więc prosto do
łazienki, gdzie biorę długi prysznic, ubieram się niedbale i wracam do pokoju.
W drodze powrotnej do łóżka potykam się na jednej z walizek. To sprawia, że
postanawiam dłużej nie odwlekać nieuniknionego i zabieram się za rozpakowanie.
Zajmuje
mi to dobre dwie godziny. Kiedy kończę, zegar wskazuje wpół do dziesiątej, co
prawdopodobnie jest dobrą porą na śniadanie, przynajmniej w opinii Karen,
bowiem do moich nozdrzy dociera wspaniały zapach racuchów dochodzący z kuchni.
Mój żołądek głośno przypomina mi, że wczoraj prawie nic nie zjadłam. Związuję
więc włosy, sprawdzam w lusterku czy na mojej twarzy nie ma żadnych resztek
makijażu, po czym schodzę na dół.
Przy
śniadaniu Karen i ojciec omawiają kwestię szkoły, więc słucham uważnie. Okazuje
się, że zapisali mnie do tutejszego liceum, gdzie będę mogła kontynuować naukę
w drugiej klasie* już od jutra. Z jednej strony cieszy mnie to, z drugiej czuję
zdenerwowanie na myśl o spotkaniu tych wszystkich obcych ludzi. Postanawiam
zadzwonić do Violi zaraz po śniadaniu.
O
jedenastej zarówno Karen, jak i mój ojciec wychodzą do pracy. Na szczęście
Lindsay uczęszcza do żłobka, więc nie ma obaw, że będę musiała się nią zająć.
Zostaję zupełnie sama, znowu ogarnięta napadem klaustrofobii. Nie odważam się
jednak wyjść na spacer. Nie po tym co się stało wczoraj. Dopóki nie zaznajomię
się ze strukturą przestrzenną Willingen, nie mam co po nim spacerować. W końcu
ilu jest takich Stephanów, gotowych mi pomóc i odprowadzić mnie do domu? No
właśnie.
Po
południu robię sobie coś na obiad, po czym znudzona do granic możliwości
zalegam przed telewizorem. Przeskakuję z kanału na kanał, aż nagle znajduję
coś, co sprawia, że zatrzymuję się na chwilę.
Konkurs
skoków narciarskich.
Nie
wiem, co mnie skłoniło do przystanięcia w tym miejscu, zamiast kolejny raz
nacisnąć przycisk na pilocie. Przecież nigdy nie zwracałam uwagi na takie
rzeczy. Ale teraz automatycznie przypomniały mi się wczorajsze słowa Stephana.
Powiedział mi, że dzisiaj jest konkurs, w którym Andreas prawdopodobnie weźmie
udział, a ja będę mogła trzymać za niego kciuki.
Nie
żebym rzeczywiście zamierzała to zrobić. Ale może … może powinnam się trochę
zainteresować? W końcu nie chodzi tylko o Andreasa. Mieszkam teraz w Willingen,
a to miasteczko praktycznie żyje skokami. Jeżeli chcę się tu dopasować, to
chyba od tego powinnam zacząć.
Tylko
… czy rzeczywiście chcę?
Wzdycham,
podpieram głowę ręką i oglądam. Po jakimś kwadransie orientuję się, że jest to
konkurs drużynowy, a więc zawodnicy walczą narodami, a nie indywidualnie.
Kolejny kwadrans i wciąż nie widzę nic godnego uwagi w tym sporcie. Godzinę
później, odkrywam, że jedna ze ścian salonu ma małą plamkę w rogu. Dwie godziny
później konkurs się kończy, a ja w dalszym ciągu nie mam zielonego pojęcia o skokach. Ani o Andreasie.
Bo go
zwyczajnie nie było.
A
może po prostu ja go przegapiłam, zajęta wpatrywaniem się w ścianę.
Wyłączam
telewizor i kładę się na boku, z ręką pod głową. Jestem zmęczona i śpiąca,
chociaż przespałam całą noc i przesiedziałam cały dzień w domu. Zamykam oczy
tylko na chwilkę.
Budzi
mnie Karen. Mówi mi, że jest dziewiąta wieczorem i że zrobiła kolację, ale ja
nie jestem głodna. Idę od razu na górę, pakuję książki, potrzebne mi w
jutrzejszym dniu i znowu się kładę, tym razem do łóżka. Towarzyszy mi cała
paleta uczuć od smutku do euforii, od strachu do ekscytacji, od samotności do
poczucia przytłoczenia. I w takim stanie zupełnego rozchwiania emocjonalnego,
kolejny raz zasypiam.
Poniedziałek
mija szybko. A przynajmniej lekcje mijają szybko. Zaliczam po kolei każdą z
nich. Staram się zachowywać normalnie, rozmawiać z ludźmi, kiedy się do mnie
odzywają, ale poza tym raczej sama nie szukam znajomości i nie zwracam na
siebie niepotrzebnej uwagi. Myślę, że w końcu inni to zauważają. Zauważają, że
nie jestem specjalnie otwarta i towarzyska. I nie naciskają. Są mili, ale
powściągliwi. Odpowiada mi to. Mam spokój, a to sprawia, że czuję się tam
dobrze. Wracam więc do domu z w miarę pozytywnym nastawieniem. Tym razem nie
obawiam się, że się zgubię, bo do szkoły mam jeździć autobusem, a przystanek
znajduje się niemal zaraz przy domu. Wysiadam i zmierzam w jego kierunku, a gdy
jestem już bardzo blisko, widzę taksówkę, zaparkowaną na podjeździe.
Zatrzymuję
się lekko zdezorientowana. Dopiero całe 10 sekund później dociera do mnie, że
przecież dzisiaj jest poniedziałek, a to nie tylko data mojego pierwszego dnia
w nowej szkole, ale także powrotu Andreasa do domu.
Drzwi
taksówki są otwarte, a z miejsca, w którym stoję widzę trzech ludzi. Mój ojciec
wyciąga torby z bagażnika, a Karen obejmuje wysokiego, szczupłego bruneta.
Uświadamiam sobie, że konfrontacja jest nieunikniona i serce podchodzi mi do
gardła.
Nie
chcę go poznawać. Nie chcę kolejnej nowej, obcej osoby w moim życiu. Nie chcę
kogoś, kto mógłby być dla mnie wzorem, bo prawdopodobnie jest poukładany,
twardy i idealny, w przeciwieństwie do mnie – pełnej rys i blizn, potrafiącej
przepłakać cały wieczór, a następnego dnia wręcz tryskać optymizmem.
Nie
wiem, ile tam stoję. Wystarcza, by taksówka odjechała, a mój ojciec, Karen i
Andreas weszli do domu. Gdzieś w oddali rozlega się bicie zegara na wieży
kościelnej. To mnie ostudza. Nie mogę tak tkwić. Muszę iść. Muszę sprostać temu
zadaniu.
Biorę
głęboki oddech, poprawiam pasek torby na ramieniu, po czym ruszam przed siebie.
Wbiegam po schodach, naciskam na klamkę i wślizguję się do holu.
A
może jednak uda mi się uniknąć spotkania z nim? Ściągam szybko buty i kurtkę, a
potem powoli i cicho zmierzam w stronę schodów. Jestem już blisko, tak blisko,
kiedy jak znikąd pojawia się Karen. Uśmiechnięta, uradowana Karen, która wciąż
doprowadza mnie do szału tą swoją radością życia, jakiej ja nie mam i chyba
nigdy mieć nie będę.
-Sophie,
jesteś! – mówi – Mam dla ciebie niespodziankę: Andi już wrócił! Miał być
późnym wieczorem, ale kadra przyleciała wcześniejszym samolotem! Wspaniale,
prawda?
Nie
wysilam się na żadną odpowiedź, spoglądam tylko tęsknie w stronę schodów. W tym
czasie w korytarzu pojawia się Andreas.
-A
więc to ty jesteś Sophie – zwraca się do mnie z uśmiechem, którego nie jestem w
stanie odwzajemnić, więc jedynie kiwam głową i ściskam mu rękę – Miło cię
wreszcie poznać.
Mogłam
się spodziewać, że jest miły. Tak samo jak Karen. Tak samo jak mój ojciec. Oni
wszyscy chcą, żebym czuła się tutaj dobrze. Więc dlaczego nie umiem tego
docenić? Dlaczego to wszystko tylko wprawia mnie w jeszcze gorszy humor?
Dlaczego im bardziej dobrzy dla mnie są, tym bardziej mi chce się płakać?
Bo
jesteś popieprzona, Sophie. Tylko i wyłącznie o to chodzi.
Odrywam
się od tych ponurych myśli i widzę, że Andreas na mnie patrzy. Przygląda mi się
uważnie, jakby próbował zgadnąć co się dzieje w mojej głowie. Domyślam się, że
nie jest to specjalnie trudne zadanie.
Zanim
jednak odwracam wzrok dostrzegam liczne szczegóły jego wyglądu. Najbardziej
wyraziste są jego oczy – duże i jasnobłękitne. Mam upiorne wrażenie, że potrafi
przejrzeć nimi człowieka na wylot.
Poza
tym zauważam, że jego brązowe włosy są całkowicie nie do ujarzmienia; układają
się jak chcą, zapewne niezależnie od tego jak długo by ich nie czesać
grzebieniem. A jednak dodaje mu to jakiegoś dziwnego uroku. Tak, ten chłopak ma
w sobie urok, jakieś dziecięce odbicie w rysach twarzy. W żadnym wypadku nie
przypomina Karen, a więc najwyraźniej odziedziczył urodę po ojcu.
Mimowolnie
zastanawiam się co się stało z jego ojcem. Ciekawe, czy też go ignorował całe
życie tak jak mój ojciec mnie…
-Andi,
na pewno jesteś głodny, co? – Karen przerywa moje rozmyślenia. Mrugam i wbijam
wzrok w ziemię.
-Trochę
– odpowiada chłopak.
-No
to idź wziąć prysznic, a ja dokończę robić kolację. Sophie, pomożesz mi?
Wiem,
że nie mam wyboru. Kiwam głową i szybko zmierzam do kuchni.
5
minut później kroję warzywa na sałatkę, słuchając radosnego szczebiotu Karen i
ciągle myśląc o tym, jak bardzo nie pasuję do tej szczęśliwej, idealnej
rodzinki.
*Nie
znam się na niemieckim systemie szkolnictwa, więc zostawiłam ten polski. Zatem
Sophie uczęszcza do drugiej klasy liceum ;)
Cholera,
wcale nie chciałam, żeby był taki długi. Ale postawiłam sobie wyraźnie, jakie
wydarzenia mają się tu znaleźć, a te ważniejsze wydarzenia zawsze muszą się za
pomocą czegoś łączyć, żeby to nie było takie przeskakiwanie z kwiatka na
kwiatek i tak oto jest 5,5 strony Worda :D Następny na pewno będzie krótszy.
Ciągle go piszę i już wiem, że drugiego takiego długiego nie wydoję :D
No to
ja już więcej nie mówię, mam nadzieję, że nie uśniecie w połowie, dotrwacie do
końca no i … postaram się znowu bardziej :) Bo zawsze można lepiej,
prawda? :D
Pozdrawiam
:*
Jaki miły prezent urodzinowy! :D Przeczytałam na jednym tchu, co zdarza się bardzo rzadko w moim przypadku, bo zawsze muszę robić sobie przerwy :) Co tu dużo mówić? Jesteś niesamowita, już od samego początku potrafisz mnie zaciekawić, a początki zwykle są nudne. Teraz pozostaje tylko czekać na to co stworzysz kiedy akcja się rozwinie :)
OdpowiedzUsuńNo skoro tak, to życzę wszystkiego co najlepsze :D Dziękuję bardzo za ciepłe słowa, aż zachciało mi się od razu zasiąść do pisania, no ale niestety - najpierw szkoła, potm przyjemności ;)
UsuńPozdrawiam :*
A dlaczego ja nie wiem, że tyle się tu dzieje? :P
OdpowiedzUsuńDzisiaj już chyba tego nie ogarnę (padam) ale na dniach muszę tu wrócić :)
U mnie po przerwie pojawił się nowy rozdział :)
Zapraszam :)
http://polskieskoki.blogspot.com/
Nowy rozdział u ciebie czyli piękne zakończenie tego dnia. Lepszego nie mogłam sobie wyobrazić. ;) Co do rozdziału to usnąć się nie dało, bo mnie bardzo zaciekawił od samego początku. Super, że Sophie i Andi się wreszcie poznali. Czekałam na ten moment, bo byłam ciekawa jak to będzie wyglądać :D Tylko teraz ciekawi mnie czy się polubią :D Jeśli chodzi o system szkolnictwa niemieckiego, to wiem, że z ocenami jest odwrotnie niż u nas. Dziwni są ci Niemcy hehehehehe ;DD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Żyletka ;*
Ok, jestem gotowa na komentowanie. Widać, że Sophie jest zraniona i popękana i widać, że jej bardzo ciężko. Nie dziwię się zważając na jej nieciekawą sytuację. Też nie chciałabym a nawet nie miałabym siły wpasować się w wesołą rodzinkę. Przecież ona nie jest szczęśliwa, mam nadzieję, że ta cała uprzejmość nie jest fałszywa. Mam nadzieję, że Andreas okaże się dla niej przyjacielem. A Stephan ? Nie wiem noo, tzn domyślam się co tam się wywiąże w dalszym ciągu, ale już nic nie mówię. Czekam na kolejny rozdzialik :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ! :)
Wykorzystując to, że młody nie zauważył jeszcze zniknięcia swojego tableta, to mogę nadrobić chociaż część zaległości na blogach ^^ I takim trafem zawędrowałam do ciebie.
OdpowiedzUsuńPowiem ci, że rozdział bardzo mi się podobał. Wydaje mi się, że Sophie to taka istotka z niezłym temperamentem, a jej charakterek wcale nie ułatwi spokojnego życia żadnemu członkowi nowej rodziny, która stara się jak może. No, ale w sumie ciężko jej się dziwić i ją obwiniać, że wciąż trzyma się na uboczu i nie ma zamiaru zacieśniać żadnych więzi. W przeszłości spotkało ją mnóstwo przykrych zdarzeń, o których ciężko będzie zapomnieć. O ile w ogóle to możliwe.
Fajnie jednak, że wciąż utrzymuje kontakty ze starymi przyjaciółmi. Taka rozmowa z kumpelą na pewno dobrze jej zrobiła.
W sumie dziewczyna wpakowała się w nieciekawą sytuację pod koniec rozdziału. Zagubić się sama w całkiem nieznanym miejscu? Brr.. Mój najgorszy koszmar. No może nie najgorszy, ale jeden z tych straszniejszych :P
Sophie miała jednak niebywałe szczęście, spotykając Stephana, który jej pomógł. Kurczę, moja wybujała wyobraźnia już sobie układa własne scenariusze. A to niedobrze, niedobrze xD
Teraz jestem tylko ciekawa jak ułożą się relację między naszą bohaterką, a jej przyszywanym bratem. Chłopak wydaje się miły i mam nadzieję, że to dobrze rokuje na przyszłość ;)
Pozdrawiam serdecznie i przy okazji zapraszam na nowy rozdział do mnie.
granica-przebudzenia.blogspot.com
No i udało się :) Już jestem na czasie i mam nadzieję, że będziesz mnie informować na bieżąco zołzo^^ o nowych rozdziałach :P Piszesz jeszcze lepiej niż poprzednie opowiadanie, ale brakuje mi Kotka.. :/ wiem świat nie kręci się tylko wokół niego, ale mógłby co nie? ;D Mam nadzieję, że uda Ci się jednak wcisnąć gdzieś naszych chłopaków, chociażby podczas konkursów :)
OdpowiedzUsuńTakże czekam na kolejny i pozdrawiam cieplutko ;*
Mimo,że przeczytałam ten rozdział już dawno, to przez egzaminy gimnazjalne jakoś nie miałam głowy by skomentować, za co z góry przepraszam :)
OdpowiedzUsuńA rozdział, no cóż by tu dużo mówić, piszesz i zawsze pisałam pięknie już nie mogę się doczekać na kolejny rozdzialik :P
Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejny :) Całuski :*
No i mamy dwóch: jest i Stephan i Andi.
OdpowiedzUsuńPozwól, że znowu się rozpiszę:
1. Nie rozumiem jej zachowania. Moim zdaniem dziewczyna szuka dziury w całym. Wszyscy się starając, okazują jej ciepło, są mili. Starają się razem stworzyć dom. Dla wszystkich. Nie musi ich o nic podejrzewać, podchodzić do nich tak wrogo. Rozumiem,że przemawia przez nią żal do ojca. Ale to jej ojciec dokonał wyboru. Nikt go nie zmusił. Karen nie jest niczemu winna, Andi też nie, a ta malutka to już na pewno. Takie zachowanie jest nie fair. Nawet wobec siebie samej.
2. Broni się rękoma i nogami, wszelkimi możliwymi kończynami przed zaangażowaniem się. Rozpamiętywanie przeszłości nic jej nie da. No kurczę. Niech przymknie oko na kilka dni, nie patrzy na nich przez pryzmat jej kontaktów z ojcem. Chyba na tyle ją stać?
3. Masz świetny styl. Świetnie, że są takie długie rozdziały. Konkretnie. Wiadomo o co chodzi.
Jak dla mnie bomba.
Pozdrawiam^^
(mam nadzieję, że niczym nie uraziłam? Nie chciałam. Pisałam od serducha^^)
No i jestem przy rozdziale drugim. Ja tam się cieszę, że jest taki długi. Mogłam się porządnie wczytać, choć nadal mam wrażenie, że to za mało;) Jeszcze by się chciało;)
OdpowiedzUsuńSophie... Ciekawa osobowość. Dziewczyna najwidoczniej nie potrafi sobie poradzić z odejściem matki i nagłą zmianą sytuacji. Mimo wszystko sądzę, że jest nieśmiała i nie lubi zmian. Poniekąd ją rozumiem, mam podobnie. Na siłę próbuje udawać twardą, a jest delikatna... No i to zagubienie było słodkie. Nic dziwnego, że wpadła w panikę. No i poznała kogoś nowego;) Stephen wydaje się z kolei bardzo otwarty. Jestem ciekawa, czy się zaprzyjaźnią. Do tego ma Violę - dziewczynę jak złoto po prostu;)
Pierwsze spotkanie z Andreasem nie przebiegło jakoś specjalnie, ale na dziewczynie najwidoczniej zrobił wrażenie. Oj, jaka ona jest słodka.
Podsumowując, świetny rozdział i ja chcę więcej! Strasznie poprawiłaś styl, a narrację wprost ubóstwiam. Pozdrawiam i lecę dalej! [taniec-ze-smiercia]