Samochód
mojego ojca zajeżdża przed dom w chwili, w której zapinam ostatnią walizkę.
Nie jestem
przygotowana na spotkanie z nim.
Oczywiście,
fizycznie, jak najbardziej. Ostatnie kilka dni poświęciłam na pakowanie swoich
rzeczy, a trochę ich przecież było. Wszystkie ubrania, zeszyty, książki, płyty,
wszystko, co należało do mnie musiałam upchnąć do walizek, toreb i pudeł. Czuję
się trochę tak, jakbym składała całe swoje życie i przenosiła je w zupełnie
inne miejsce, gdzie może nie do końca będzie ono pasować. Z Marburgu do
Willingen? No, to jednak jest różnica.
A
więc psychicznie nie jestem ani trochę gotowa. Ledwo miesiąc temu moja mama
zginęła w wypadku samochodowym i nawet nie zdążyłam się otrząsnąć po tej
ogromnej stracie, a już musiałam przenosić się do swojego ojca. Należało się
spodziewać, że jako nieletnia zostanę oddana pod opiekę mojego drugiego,
jedynego teraz żyjącego, rodzica, a jednak ja wciąż miałam problemy z
zaakceptowaniem takiego rozwiązania. Ojciec zostawił moją matkę, gdy miałam
trzy latka. Znalazł sobie nową rodzinę, a ze mną utrzymywał zerowy kontakt.
Alimenty to było jedyne co od niego dostałam przez te wszystkie lata. Nawet nie
wysilał się, by wysłać mi kartkę na urodziny czy święta. Nic. Nie należy więc
się dziwić, że oficjalnie wyrzuciłam go ze swojego życia. W mojej świadomości
funkcjonował jako ten, który zapłodnił moją matkę. I tyle. Żadne inne więzi
między nami nie istniały. Było mi wygodnie z takim podejściem i nawet przez
myśl by mi nie przeszło, że jeszcze kiedyś będę musiała otworzyć przed nim
drzwi. Że kiedyś może dojść do tego, iż będziemy skazani na mieszkanie razem,
codzienne widywanie się i udawanie kochającej się rodzinki.
A
wszystko wskazuje, że tak właśnie będzie. Doskonale wiem, że mój ojciec ma poza
mną jeszcze inne dziecko. Albo nawet dzieci. Nie znam szczegółów, dopiero
dzisiaj dane mi będzie ich poznać. Na co nie mam absolutnie żadnej ochoty. Ale
równocześnie nie mam absolutnie żadnego wyboru. Pozostaje mi jedynie czekać do
swoich osiemnastych urodzin, które wypadają za niemal równo osiem miesięcy.
Osiem długich miesięcy, a potem mogę robić sobie co chcę. Nie jest to
najbardziej optymistyczna wizja, ale trzymam się tej myśli kurczowo, jak tonący
brzytwy.
Dzwonek
do drzwi wyrywa mnie z rozmyślań. Wzdycham ciężko, po czym ruszam w dół po
schodach i staję przed drzwiami, nie bardzo pewna, czy naprawdę chcę je
otwierać. Trwa to dobrą chwilę i dopiero kolejny dzwonek popycha mnie do tego
wcale niełatwego czynu.
Widziałam
mojego ojca tylko dwa razy w życiu, odkąd nas zostawił. A żeby było ciekawiej
oba razy w zeszłym miesiącu. Pierwszy raz, na pogrzebie mojej matki. Drugi w
sądzie, gdy przydzielono mu prawo do opieki nade mną. Dzisiaj jest trzeci i
niestety, wcale nie ostatni.
-Spakowana?
– pyta z uśmiechem, przestępując próg. Ciekawe, skąd bierze te wszystkie
uśmiechy, skoro dobrze wiem, że cała ta sytuacja jest mu tak samo nie na rękę,
co mi. Przecież gdyby zależało mu na mnie, to dzwoniłby, przyjeżdżał i po
prostu starał się utrzymywać ze mną kontakt. Ale on wyrzucił mnie ze swojego
życia, bo tak było wygodnie. Nie mogłam się wiec spodziewać, żeby nagle, pod
wpływem ostatnich wydarzeń, nawrócił się i próbował odbudować nasze relacje.
Ich nie dało się odbudować, bo one nigdy nie istniały. Żeby coś odtworzyć,
trzeba to najpierw zburzyć, a nie da się zburzyć niczego, prawda?
-Wszystko
jest w moim pokoju – odpowiadam chłodnym tonem. Mój ojciec postępuje krok do przodu,
po czym zaraz cofa się z powrotem do miejsca, w którym przedtem stał. Odczytuję
to bez problemu. Chciał natychmiast ruszyć po moje walizki, ale uświadomił
sobie, że nie ma zielonego pojęcia, gdzie jest mój pokój. To chyba
wystarczający dowód na to, że ani trochę mu nigdy nie zależało.
Odwracam
się na pięcie i maszeruję w górę po schodach, a potem skręcam w prawo, do
swojego pokoju. Tam chwytam pierwszą walizkę i podaję ją ojcu, który oczywiście
poszedł za mną. Tak zlatuje nam następne pół godziny. Gdy już wszystkie bagaże są
spakowane, tym samym oziębłym tonem mówię mu, żeby poszedł już do samochodu, a
ja przyjdę za chwilę. Gdy zostaję sama rozglądam się po swoim pokoju. Wygląda pusto,
pozbawiony wszystkich moich rzeczy. Żadnych osobistych akcentów. Tylko nagie
ściany, pusta szafa, niezasłane łóżko. Niemal widzę jak w powietrzu unoszą się
wspomnienia, jakby były materialnymi przedmiotami, które mogę dotknąć. Opuszczam
swój pokój i przechodzę się powoli po całym domu, chłonąc wszystko wzrokiem i
rozpamiętując różne rzeczy. Jestem pewna, że w końcu tu wrócę. Moja matka przed
śmiercią napisała testament, z którego wynikało, że wszystko, także dom
zapisuje mnie. Mój ojciec nie miał do niego żadnego prawa. Należał tylko i
wyłącznie do mnie. Nie rozstaję się z nim więc na zawsze, mimo wszystko czuję
jednak ogromny smutek. Nie chcę stąd wyjeżdżać. Nie chcę opuszczać swojego
pokoju, tego domu, Marburga. Nie chcę jechać do Willingen i żyć z rodziną
mojego ojca oraz z nim samym. Uroniłam niejedną łzę, co tylko wydłuża chwilkę,
o którą poprosiłam ojca, bo nie mam zamiaru pokazywać mu, że płakałam. Doprowadzam
się do porządku i dobre pół godziny później wychodzę na zewnątrz. Zamykam drzwi
na klucz, po czym wkładam go głęboko do kieszeni kurtki.
Kiedy
ojciec zapala silnik, gotując się do opuszczenia podjazdu, ostatni raz spoglądam
na dom i obiecuję sobie, że zrobię wszystko, by kiedyś znów tu wrócić.
Podróż
do Willingen trwa jakieś trzy godziny.
Tylko
i aż.
Mój
ojciec okazał determinację większą niż należałoby się spodziewać. Jakby
naprawdę próbował zapomnieć o tym co było i zacząć wszystko od nowa. Ale ja nie
daję się podejść. Nie chcę o niczym zapominać i niczego zaczynać. Nie chcę mieć
z nim nic wspólnego i zamierzam dać mu to odczuć już od samego początku.
Toteż
nie odzywam się w ciągu tych trzech godzin ani razu.
Co
oczywiście nie oznacza, że nie słyszę tego, co on mówił. Staram się odwrócić
uwagę od sytuacji, w jakiej się znajduję, podziwiając widoki przez okno i
rozmyślając o różnych rzeczach. Nie udaje mi się jednak całkowicie wyłączyć i rejestruję
kilka zdań, jakie wypowiada mój ojciec.
Po
pierwsze dowiaduję się, że rzeczywiście ma oprócz mnie jeszcze jedno dziecko,
córkę. Nazywa się Lindsay i ma ledwo dwa latka. Momentalnie czuję jak przewraca
mi się w żołądku. Nienawidzę takich małych bachorów najbardziej na świecie.
Po
drugie, ta mała to nie jedyne rodzeństwo czekające na mnie w Willingen. Żona
mojego ojca ma syna z poprzedniego małżeństwa. Jest w moim wieku i podobno
wprost nie może się doczekać aż mnie pozna. Właściwie w tym momencie wreszcie
udaje mi się wyłączyć, więc nie słyszę zbyt wiele o tym chłopaku. Chyba nazywa
się Andreas. Nie wiem, bo gdy się ocknęłam, mój ojciec już przeszedł do tematu
szkoły.
I o
dziwo, tutaj czuję lekką radość. W końcu w mojej sytuacji szkoła oznacza
chwilową ucieczkę od domu, w którym nie chcę mieszkać i daje nadzieję na
poznanie nowych ludzi. Moi przyjaciele zostali w Marburgu i raczej wątpliwe
było, że będziemy się bardzo często odwiedzać. Oczywiście, na pewno postaram
się utrzymywać z nimi kontakt, ale na miejscu, w Willingen potrzebuję
przynajmniej jednej osoby, która stanie mi się bliska i umili jakoś pobyt
tutaj.
Mam
nadzieję, że tak właśnie będzie.
Tego
się trzymajmy.
Dom mojego
ojca właściwie nie różni się za bardzo od mojego, w Marburgu. Może jest minimalnie
większy, ale w końcu mieszka w nim czworo ludzi.
A od
teraz pięcioro.
-Karen
na pewno na nas czeka – mówi z uśmiechem, odpinając pas i wysiadając z
samochodu. Karen to na pewno ta jego żona. Wywracam oczami, ale też wysiadam i podążam
za nim w stronę domu.
Drzwi
otwierają się, zanim którekolwiek z nas zdąża nacisnąć dzwonek, co daje mi
pewność, że Karen rzeczywiście czekała, ba, wręcz wyglądała nas niecierpliwie
przez okno. Spogląda na mnie, a na jej twarzy maluje się wyraźna ekscytacja.
Nie widzę swojej miny, ale jestem prawie stuprocentowo pewna, że ja nie
wyglądam na ani trochę podekscytowaną. W każdym razie próbuję lepiej się
przyjrzeć kobiecie, przede wszystkim po to, by się przekonać, czy mój ojciec
faktycznie miał powód, by zostawić dla niej moją matkę, kiedy ona uśmiecha się
i podaje mi rękę, ze słowami:
-Karen.
Miło mi Cię poznać, Sophie.
Po
chwili wahania, ściskam jej dłoń, nie wysilam się jednak na żadną odpowiedź. Zapada
cisza, w czasie której dochodzę do wniosku, że chyba to tyle jeśli chodzi o
powitania. Nie wygląda na to, żeby ten cały Andreas był w domu. A może był, ale
nie ma zamiaru zaszczycić mnie swoim towarzystwem? Cóż, w każdym razie wszystko
mi jedno. Jakoś niespecjalnie mi zależy na poznawaniu go.
Otwieram
więc usta, by zapytać czy mogę iść do swojego pokoju, kiedy Karen mnie ubiega:
-Niestety,
Andiego nie ma w domu. Wraca do Willingen dopiero w poniedziałek.
Super.
Bardzo fajnie, że nie muszę go oglądać aż do poniedziałku, który przypada za
dwa dni. Po raz kolejny próbuję się odezwać i po raz kolejny mi się to nie
udaje.
-Wiesz
Sophie, Andreas jest skoczkiem narciarskim – mówi mój ojciec. Wyczuwam w jego
głosie nutę dumy, na co lekko kłuje mnie w sercu. To, wydawać by się mogło,
niewinne zdanie pokazuje mi wyraźniej niż cokolwiek innego, że nigdy,
czegokolwiek bym nie zrobiła, nie będę dla swojego ojca takim powodem do dumy
jak ten cały Andreas. A zresztą. Przecież mi nie zależy. Wcale nie potrzebuję,
żeby byli ze mnie dumni. Nie są moją prawdziwą rodziną.
-Świetnie
– mruczę pod nosem – Mogę iść do swojego pokoju?
-No
pewnie, chodź. Zaprowadzę cię – Karen nie przestaje się uśmiechać, co
doprowadza mnie powoli do szewskiej pasji. Rozumiem, chce być miła. Ale ja
jakoś nie umiem tego docenić.
Podążam
za nią po schodach, prowadzących na piętro. Skręca w lewo i już po chwili otwiera
przede mną drzwi do jednego z pokojów.
Wchodzę
do niego jako pierwsza, rozglądając się wokół. Jest raczej zwyczajny, z szafą,
łóżkiem i biurkiem. Czuję się, jakbym znalazła się w pokoju hotelowym, do
którego się nie przywiązujesz, bo i tak w końcu przyjdzie ci go opuścić. Tak zamierzam
potraktować to pomieszczenie.
W
końcu i tak je opuszczę.
-Podoba
ci się? – pyta Karen, stojąca za mną, w progu. Obdarzam ją raczej krzywym
uśmiechem i wzruszam ramieniem.
-Thomas
przyniesie ci twoje rzeczy, więc rozgość się – dodaje, wciąż się uśmiechając,
niezrażona moim pełnym dystansu zachowaniem – A o siódmej będzie kolacja.
Kiwam
tylko głową, a sekundę później Karen wychodzi, zostawiając mnie samą.
Muszę
przeczekać jeszcze piętnaście minut, aż mój ojciec przynosi wszystkie moje
rzeczy. Dopiero wtedy mogę się rozpłakać.
Co
też robię.
Uff, już
myślałam, że go nie napiszę. No masakra, takie problemy z weną na samym
początku? Mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej, bo naprawdę wymyśliłam coś
fajnego, przynajmniej tak mi się wydaje i bardzo bym nie chciała, żeby to nie
wypaliło ;)
Jest
krótko, jest tylko Sophie … Hmm, wiem, mówiłam, że to będzie o polskich
skoczkach, ale oczywiście, jak to ja zmieniłam zdanie. Będzie Andreas – żeby od razu rozwiać
wasze wątpliwości – Wellinger, a do tego Stephan Leyhe (może mało znany
niemiecki skoczek, ale … :>). Lubię ich obu, więc jest :D
No
dobra, nie rozgaduję się. Napisałam dzisiaj i dodaję dzisiaj. Nie wiem kiedy
kolejny, ale się pisze, więc może jeszcze w kwietniu go dodam :D
Pozdrawiam
:*
Powinnam Ci głowę urwać za to, że nie dałaś znać z adresem bloga i sama musiałam go szukać ;) W każdym bądź razie historia zaczyna się smutno, co zdecydowanie nie jest dobre, ale mam nadzieję, że chociaż zakończy się happy endem. Bo jak nie to chyba Ci nogi z dupci powyrywam :P W szczególności po zakończeniu w poprzednim twym opowiadanie ;] Jestem ciekawa jak rozwinie się znajomość między Andim i Sophie :)Czekam na kolejny rozdział tej historii. Informuj mnie proszę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Pyza ;)
A niech to, wiedziałam że o kimś zapomniałam :D Najmocniej przepraszam, kochana :) Już będę pamiętać o informowaniu Cię :D
UsuńDziękuję za ciepłe słowa i czekam na nowości u Ciebie :*
Nareszcie pierwszy rozdział. Myślałam, że już się nie doczekam. Oczywiście jak zwykle rozdział był wspaniały. Bardzo fajnie się to czyta. W dodatku bohaterka z jakimś problemem, a ja lubię bohaterki z problemami. Mam tylko nadzieję, że odnajdzie się w nowym miejscu zamieszkania. Przyznam szczerze, że wyobrażałam sobie trochę inaczej macochę Sophie :D Raczej jako wredną babę, a tu niespodzianka ;) Jak tak sobie czytałam ten rozdział to zastanawiałam się co ja bym zrobiła na miejscu Sophie.
OdpowiedzUsuńNie pozostaje mi nic innego jak czekać na następny rozdział :D A więc, czekam.
Życzę ci dużo weny, bo wiem co to znaczy jak się jej nie ma.
Pozdrawiam, Żyletka ;*
Piękny rozdział. Jestem nim zachwycona i bardzo się cieszę, że od nowa będzie można czytać twoją cudowną twórczość.
OdpowiedzUsuńTym czasem ja zapraszam do siebie na nowy 13 rozdział :)
Pozdrawiam całuski :*
Miałam taką cichą nadzieję, że jednak napiszesz coś o Andreasie, bo jak zaglądałam tutaj wcześniej to widziałam, że taki był twój pierwszy pomysł... i teraz po prostu skaczę z radości pod sufit :D Zaczyna się niezbyt optymistycznie, co po Twoim poprzednim opowiadaniu nie wróży nic dobrego :P ale mam nadzieję, że jak akcja się rozwinie to i Sophie zacznie cieszyć się życiem :)
OdpowiedzUsuńno, jednak Andi ciągle gdzieś tam czekał i w końcu dałam mu szansę :D A co do samego opowiadania to właściwie nie mam aż tak dalekosiężnych planów, ale chyba mogę obiecać, że tym razem nikt nie zginie :)
Usuńdziękuję za ciepłe słowa, pozdrawiam :*
Przepraszam ogromnie za to spóźnienie, ale chyba dopadła mnie wiosenna depresja, bo ostatnio nic mi się nie chce. A to dziwne, bo obyłam się bez tej zimowej. Trudno ;)
OdpowiedzUsuńW każdym razie rozdział przeczytałam i bardzo mi się podobał.
Trzeba przyznać, że nasza bohaterka zbyt łatwego i przyjemnego życia nie miała. To, że ojciec porzucił ją jako małe dziecko musiało być bolesne i choć ona twierdzi, że to bez znaczenia, myślę, że jednak jakieś tam swoje znaczeni ma. To ją boli i dlatego uważa, że żadne więzi z ojcem ją nie łączą, a przecież tak nie jest. W końcu jest jej jedyną rodziną, po wypadku i śmierci matki.
Jestem ciekawa jak dziewczyna odnajdzie się w nowym miejscu pełnym nowych ludzi. Mimo pesymistycznego nastawienia Sophie do żony jej ojca, to jednak na mnie wywarła dość pozytywne wrażenie. Taka miła, wesoła kobieta. Może z czasem dziewczyna się do niej przekona?
Ah, i z niecierpliwością czekam na pierwsze spotkanie z Andreasem. Ciekawe czy ta dwójka będzie żyć ze sobą w zgodzie czy raczej wręcz przeciwnie i jak rozwiną się ich losy ;)
Wprost nie mogę się doczekać!
Pozdrawiam serdecznie :*
Ty mnie kochana przepraszać nie musisz, bo ja praktycznie zawsze ląduję u Ciebie z poślizgiem, także masz pełne prawo, zresztą ja rozumiem, prywatne sprawy :) Mam tylko nadzieję, że to nie wpłynie na Twoją wenę i pracujesz tam gdzieś nad kolejnym fantastycznym rozdziałem, na który czekam niecierpliwie :D
UsuńDziękuję więc za ciepłe słowa, no i trzymaj się :*
Gdy czytałam ten rozdział i natrafiłam na nazwę Willingen od razu mina mi trochę zrzedła, bo pierwszy niemiecki skoczek, który wpadł mi do głowy to Freitag, a ja zwyczajnie za gościem nie przepadam (delikatnie powiedziane, chociaż już lepszy on niż Freund ;D). Nie znaczy to, że opowiadań z nim w roli głównej nie czytam, jednak przychodzi mi to z lekkim trudem, a szczerze powiedziawszy nie chciałam by było tak z twoim opowiadaniem, bo naprawdę uwielbiam to w jaki sposób piszesz. Całe moje nastawienie zmieniło się, gdy tylko przeczytałam jedno słowo "Andreas". Cóż "Andreas" + Niemcy = Wellinger(no przynajmniej w optymistycznej wersji ;P). A Wellingera lubię ! :D
OdpowiedzUsuńTeraz może trochę o opowiadaniu :D
Sophie w sumie się nie dziwię. Po tym jak ojciec traktował ją przez całe życie nie dziwię się, że teraz ona traktuje go w taki sposób. Co do Karen, to jak dla mnie niezależnie jak miła by była to i tak jej nie lubię ;P Ciekawi mnie bardzo jakie stosunki będą między Sophie i Andreasem, czy się polubią, czy wręcz przeciwnie...
Niecierpliwie czekam na następny i życzę dużo weny ;)
Jej, jak ja się rozpisałam O.o
ja tam nic do Freitaga nie mam, ale raczej nie umiałabym o nim pisać. No i cieszę się, że trafiłam w Twoj gust z wyborem Andiego :D Jego to nie sposób nie lubić ^^
UsuńDziękuję za ciepłe słowa i czekam niecierpliwie na jakąś nowość u Ciebie, no bo helloł! Najwyższy już czas :D
Pozdrawiam :*
Ha, Andreas Wellinger. Miło. Fajny skoczek, obiecujący, tego naszego młodego pokolenia.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że Sophie ma właśnie taki, a nie inny stosunek do swojego ojca. Chyba też bym miała. Tyle lat. Tego się nie da zapomnieć. A młode dziewczyny są szczególnie pamiętliwe, jeżeli chodzi o krzywdy wyrządzone mamie. Tym bardziej, że tatuś już ułożył sobie nowe życie, ma żonę i małe dziecko (no ale żeby tak od razu bachor???? dziecko nie jest niczemu winne). Andreas to już całkiem inna para kaloszy. Coś tu pewnie będzie.
Karen wydaje się być miła, nie mam do niej uprzedzeń.
Śmigam dalej.
Witaj;)
OdpowiedzUsuńNajpierw zła Hanekawa strasznie przeprasza, że pojawia sie u Ciebie dopiero teraz. Brakuje mi na wszystko czasu i jakoś tak wyszło. Ale postaram sie poprawić;P
A więc znowu skoczkowie narciarscy? Bardzo mi się ten pomysł podoba, też lubię skoki. No i w sumie ja tam się cieszę, że nie polscy. Taka odmiana;)
Po pierwsze muszę pochwalić narrację. Rzadko spotykam sie z czasem teraźniejszym w narracji, bo trudno jest nim pisać. W Twoim wykonaniu wychodzi świetnie, aż mam apetyt na więcej;)
A co do samej fabuły. Biedna Sophie... Jej matka zginęła i ma trafić do człowieka, którego praktycznie nie zna, chociaż jest jej ojcem. Nic dziwnego, że zachowuje się w taki sposób. Sama byłabym nieufna, zwłaszcza że takie uśmiechy są zazwyczaj obłudne. Sophie to bez wątpienia silna dziewczyna, która nie lubi pokazywać swoich słabości. Zaintrygowała mnie;) Już jestem pozytywnie nakręcona do tego opowiadania. Świetnie przedstawione uczucia Sophie i jej sytuacja rodzinna. No po prostu cudo. Lecę czytać dalej! Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]