[Sophie]
Całe szczęście, że mam przy sobie Stephana.
Mija miesiąc, okropny, ponury, potwornie długi miesiąc, miesiąc bez Andreasa, w którym każdy dzień jest koszmarnym odbiciem dnia poprzedniego.
Lekarze non stop powtarzają mi to samo. Pojawiam się w szpitalu tak często, że rozpoznają mnie już chyba nawet po sposobie chodzenia. Odpowiadają na moje niezadane pytania. I pocieszają mnie.
Nie jestem w stanie znieść ich pokrzepiających słów. Zawsze wtedy uciekam, jak najszybciej i jak najdalej od nich.
Uciekam prosto do Stephana.
Mam wrażenie, że tylko on jeden mnie rozumie. Karen i ojciec też próbują mi pomoc, ale oni przecież nie wiedzą wszystkiego. Patrzą na mnie jak na młodą dziewczynę, która cierpi, bo jej brat leży w śpiączce i pojęcia nie mają, że mogę do niego żywić uczucia inne niż braterskie.
A Stephan wie. Wie jako jedyny. I choć ta świadomość musi go ranić to jednak nie opuszcza mnie. Cierpliwie jest obok, wspierając mnie, jak tylko może i nie oczekując niczego w zamian. Wystarczy jedna moja prośba, a przychodzi, siada obok i po prostu trzyma mnie za rękę, często nie wypowiadając ani słowa, tak jak wtedy, gdy przeprowadziłam się do Willingen i przesiadywaliśmy razem na skoczni, milcząc. Teraz jest tak samo. Teraz znowu znajduję w nim oparcie, znowu pomaga mi wyjść na prostą i odbudowuje mnie kawałek po kawałeczku. Gdyby nie on, pewnie po prostu bym się załamała, w oczekiwaniu na nadejście wyników testu na ojcostwo i na jakąkolwiek poprawę stanu zdrowia Andreasa. Ale Stephan nie daje mi ani jednej chwili, którą mogłabym poświęcić na zamartwianie się.
Mam poczucie, że nie zasłużyłam sobie na niego.
A to poczucie umacnia się z każdym kolejnym dniem, z każdym kolejnym dniem, gdy potrzebuję go coraz bardziej.
Pielęgniarka, pracująca na oddziale intensywnej terapii przyjmuje moją obecność z lekko pobłażliwym uśmiechem.
-Dzień dobry – mówię, kiedy ją mijam. Kręci głową i wzdycha cicho.
-Witaj Sophie.
W tonie jej głosu słyszę lekkie zniecierpliwienie, ale nie tylko. Coś jeszcze się tam kryje. Spoglądam w jej ciemne oczy i widzę, że nieznacznie zwilgotniały.
Czyżbym ją wzruszyła?
-Przyszłam do Andreasa – tłumaczę się, chociaż w zasadzie nie wiem po co. Przecież to oczywiste, że taki jest cel mojej wizyty. Kogo innego mogłabym odwiedzać, jeśli nie jego? Obejmuję się ramionami i patrzę niepewnie na pielęgniarkę. Mam chyba nadzieję wyczytać z jej oczu, że nastąpiła jakaś poprawa, że jest lepiej, że Andreas chociaż drgnął powieką. Nie wiem, cokolwiek. Ale głos rozsądku bezlitośnie przypomina mi, że gdyby coś się zmieniło, to natychmiast zadzwoniono by do Karen i mojego ojca.
A to oznacza, że ten koszmar nadal trwa i ani myśli się skończyć.
-Wiesz, gdzie iść – odpowiada krótko kobieta, po czym odchodzi. Odwracam się i patrzę za nią, a wtedy widzę, że unosi rękę do twarzy, jakby chciała wytrzeć oczy.
Świetnie. Bardzo mnie cieszy fakt, że ktoś mi współczuje, ale co mi, do cholery, po tym współczuciu, jeśli wciąż tkwię w miejscu?
Wzdycham ciężko i natychmiast kieruję się do sali Andreasa.
Chcę z nim chwilę posiedzieć, potrzymać go za rękę, popatrzeć na niego i po prostu z nim porozmawiać. I choć pozornie nie ma to najmniejszego sensu, bo on nie może mnie ani usłyszeć ani tym bardziej mi odpowiedzieć, to jednak nie jestem w stanie się powstrzymać.
Potrzebuję go w swoim życiu, nawet takiego milczącego i śpiącego, podłączonego do kroplówki, z nieruchomą twarzą i zimnymi dłońmi.
Potrzebuję go i kocham i dlatego staram się wciąż wierzyć, że wszystko się jeszcze ułoży.
Ale sama czuję wyraźnie jak ta wiara słabnie coraz bardziej.
I nie wiem, naprawdę nie wiem, co zrobię, jak już się całkowicie wypali.
[Stephan]
Lipcowa pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie. Wtorek jest tak ponury i chłodny, że razem z Sophie postanawiamy po południu wybrać się do kina.
Przychodzę wcześniej, ale Sophie też jest już gotowa. Najwyraźniej dostrzega mnie przez okno, bo jestem jeszcze jakieś piętnaście metrów od bramy, gdy ona staje w drzwiach wejściowych.
-Potrzebuję jeszcze chwilki, więc może wejdziesz do środka?
Czyli jednak wcale nie jest gotowa. Wzdycham cicho, kręcąc głową z rozbawieniem i już mam zmierzyć w stronę drzwi, gdy ona krzyczy:
-Ej, Steph, ale jak już tam jesteś, to opróżnij skrzynkę na listy, dobra?!
Zatrzymuję się lekko zaskoczony, ale ruchem głowy pokazuję jej, że jasne, nie ma sprawy, na co ona znika w wnętrzu domu.
Podchodzę od razu do skrzynki, otwieram ją i wyciągam z niej pokaźny plik kopert. Jezu, naprawdę sporo tego dostają. Wciąż będąc pod wrażeniem, kieruję się do drzwi i w międzyczasie przeglądam koperty, zawieszając na chwilę oko na grzebiecie każdej z nich. Przechodzę już do przedostatniej i właśnie wtedy serce zamiera mi w piersi.
Laboratorium Analityczne w Monachium.
Wyniki.
Zadzieram głowę, bo jestem już w drzwiach, ale Sophie nie ma w pobliżu. Daję sobie parę sekund na podjęcie decyzji.
I podejmuję. Zginam kopertę na pół, po czym wsuwam ją do kieszeni spodni.
-Coś ciekawego? – słyszę nagle głos Sophie, na co aż podskakuję w miejscu. Unoszę szybko głowę; stoi w drzwiach salonu, z którego musiała właśnie wyjść. Czy widziała…? Nie. Nie sądzę.
-Tylko rachunki i reklamy – odpowiadam spokojnie – Zresztą, sama sprawdź – dodaję, podając jej natychmiast plik kopert. Sophie bierze je ode mnie i przegląda szybko, odczytując niecierpliwie dane nadawców. Zaraz potem unosi na mnie oczy, a ja widzę jak uśmiechem usiłuje zakryć rozczarowanie malujące się na twarzy.
-To co idziemy? – pytam pośpiesznie, bo nagle zaczynam czuć nieoczekiwane wyrzuty sumienia. Muszę wziąć się w karby. Sophie kiwa lekko głową, po czym z cichym westchnieniem zmierza do drzwi. Podążam za nią.
Przy każdym kroku czuję jak koperta z listem nieznośnie ciąży mi w kieszeni spodni.
Dwie godziny później ja i Sophie wychodzimy z kina, a ja nie mam zielonego pojęcia o czym był film, na który poszliśmy.
Przez cały ten czas myślałem tylko o tym liście, o tej kopercie, tkwiącej w kieszeni spodni, o tej kopercie, w której kryje się odpowiedź na tak istotne pytanie. Odpowiedź, którą pragnę poznać chyba nawet bardziej niż Sophie. Bo od niej zależy właściwie całe moje życie.
Dlatego udaję, że jestem już zmęczony, szybko żegnam się z Sophie i wracam do domu.
Do swojego pokoju wpadam jak burza.
Ledwo zatrzaskuję za sobą drzwi, od razu wyciągam list z kieszeni dżinsów, rozrywam kopertę i prostuję kartkę. Serce bije mi jak oszalałe, kiedy przesuwam szybko oczami po linijkach tekstu. Omijam standardowe, urzędowe formułki i szukam jednego jedynego słowa. Przymiotnik. 4 sylaby. I dwie możliwości.
Jeśli to będzie słowo ,,negatywny” to będzie koniec mojej nadziei i marzeń. Koniec mnie i Sophie. Jeżeli w ogóle kiedykolwiek istniało jakieś ja i Sophie.
Jeśli natomiast znajdę słowo ,,pozytywny”… wiadomo. Nie życzyłbym im tego. Oczywiście, że nie. Ale ta gorsza, egoistyczna i – co najważniejsze – zakochana część mnie liczy na tę właśnie opcję.
Docieram do końca kartki.
I znajduję.
Wstrzymywany od dłuższej chwili oddech znajduje ujście. Wypuszczam powietrze z płuc z całą siłą, na jaką zdobywają się moje mięśnie. Serce podchodzi mi do gardła. Oczy zachodzą mgłą. Kartka wyślizguje się z drżących dłoni i powoli, bezszelestnie opada na podłogę.
I co teraz?
Wybacz, Steph. Wygląda na to, że będę musiała dalej samotnie Cię kochać.
Już w Polsce, pogrążona w głębokiej żałobie, jako że po weekendzie wracam do szkoły ;<
Ale póki co mam dzisiejszy mecz, i weekend z odrobinką, ale jednak skoków.
Będzie dobrze :>
Całe szczęście, że mam przy sobie Stephana.
Mija miesiąc, okropny, ponury, potwornie długi miesiąc, miesiąc bez Andreasa, w którym każdy dzień jest koszmarnym odbiciem dnia poprzedniego.
Lekarze non stop powtarzają mi to samo. Pojawiam się w szpitalu tak często, że rozpoznają mnie już chyba nawet po sposobie chodzenia. Odpowiadają na moje niezadane pytania. I pocieszają mnie.
Nie jestem w stanie znieść ich pokrzepiających słów. Zawsze wtedy uciekam, jak najszybciej i jak najdalej od nich.
Uciekam prosto do Stephana.
Mam wrażenie, że tylko on jeden mnie rozumie. Karen i ojciec też próbują mi pomoc, ale oni przecież nie wiedzą wszystkiego. Patrzą na mnie jak na młodą dziewczynę, która cierpi, bo jej brat leży w śpiączce i pojęcia nie mają, że mogę do niego żywić uczucia inne niż braterskie.
A Stephan wie. Wie jako jedyny. I choć ta świadomość musi go ranić to jednak nie opuszcza mnie. Cierpliwie jest obok, wspierając mnie, jak tylko może i nie oczekując niczego w zamian. Wystarczy jedna moja prośba, a przychodzi, siada obok i po prostu trzyma mnie za rękę, często nie wypowiadając ani słowa, tak jak wtedy, gdy przeprowadziłam się do Willingen i przesiadywaliśmy razem na skoczni, milcząc. Teraz jest tak samo. Teraz znowu znajduję w nim oparcie, znowu pomaga mi wyjść na prostą i odbudowuje mnie kawałek po kawałeczku. Gdyby nie on, pewnie po prostu bym się załamała, w oczekiwaniu na nadejście wyników testu na ojcostwo i na jakąkolwiek poprawę stanu zdrowia Andreasa. Ale Stephan nie daje mi ani jednej chwili, którą mogłabym poświęcić na zamartwianie się.
Mam poczucie, że nie zasłużyłam sobie na niego.
A to poczucie umacnia się z każdym kolejnym dniem, z każdym kolejnym dniem, gdy potrzebuję go coraz bardziej.
Pielęgniarka, pracująca na oddziale intensywnej terapii przyjmuje moją obecność z lekko pobłażliwym uśmiechem.
-Dzień dobry – mówię, kiedy ją mijam. Kręci głową i wzdycha cicho.
-Witaj Sophie.
W tonie jej głosu słyszę lekkie zniecierpliwienie, ale nie tylko. Coś jeszcze się tam kryje. Spoglądam w jej ciemne oczy i widzę, że nieznacznie zwilgotniały.
Czyżbym ją wzruszyła?
-Przyszłam do Andreasa – tłumaczę się, chociaż w zasadzie nie wiem po co. Przecież to oczywiste, że taki jest cel mojej wizyty. Kogo innego mogłabym odwiedzać, jeśli nie jego? Obejmuję się ramionami i patrzę niepewnie na pielęgniarkę. Mam chyba nadzieję wyczytać z jej oczu, że nastąpiła jakaś poprawa, że jest lepiej, że Andreas chociaż drgnął powieką. Nie wiem, cokolwiek. Ale głos rozsądku bezlitośnie przypomina mi, że gdyby coś się zmieniło, to natychmiast zadzwoniono by do Karen i mojego ojca.
A to oznacza, że ten koszmar nadal trwa i ani myśli się skończyć.
-Wiesz, gdzie iść – odpowiada krótko kobieta, po czym odchodzi. Odwracam się i patrzę za nią, a wtedy widzę, że unosi rękę do twarzy, jakby chciała wytrzeć oczy.
Świetnie. Bardzo mnie cieszy fakt, że ktoś mi współczuje, ale co mi, do cholery, po tym współczuciu, jeśli wciąż tkwię w miejscu?
Wzdycham ciężko i natychmiast kieruję się do sali Andreasa.
Chcę z nim chwilę posiedzieć, potrzymać go za rękę, popatrzeć na niego i po prostu z nim porozmawiać. I choć pozornie nie ma to najmniejszego sensu, bo on nie może mnie ani usłyszeć ani tym bardziej mi odpowiedzieć, to jednak nie jestem w stanie się powstrzymać.
Potrzebuję go w swoim życiu, nawet takiego milczącego i śpiącego, podłączonego do kroplówki, z nieruchomą twarzą i zimnymi dłońmi.
Potrzebuję go i kocham i dlatego staram się wciąż wierzyć, że wszystko się jeszcze ułoży.
Ale sama czuję wyraźnie jak ta wiara słabnie coraz bardziej.
I nie wiem, naprawdę nie wiem, co zrobię, jak już się całkowicie wypali.
[Stephan]
Lipcowa pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie. Wtorek jest tak ponury i chłodny, że razem z Sophie postanawiamy po południu wybrać się do kina.
Przychodzę wcześniej, ale Sophie też jest już gotowa. Najwyraźniej dostrzega mnie przez okno, bo jestem jeszcze jakieś piętnaście metrów od bramy, gdy ona staje w drzwiach wejściowych.
-Potrzebuję jeszcze chwilki, więc może wejdziesz do środka?
Czyli jednak wcale nie jest gotowa. Wzdycham cicho, kręcąc głową z rozbawieniem i już mam zmierzyć w stronę drzwi, gdy ona krzyczy:
-Ej, Steph, ale jak już tam jesteś, to opróżnij skrzynkę na listy, dobra?!
Zatrzymuję się lekko zaskoczony, ale ruchem głowy pokazuję jej, że jasne, nie ma sprawy, na co ona znika w wnętrzu domu.
Podchodzę od razu do skrzynki, otwieram ją i wyciągam z niej pokaźny plik kopert. Jezu, naprawdę sporo tego dostają. Wciąż będąc pod wrażeniem, kieruję się do drzwi i w międzyczasie przeglądam koperty, zawieszając na chwilę oko na grzebiecie każdej z nich. Przechodzę już do przedostatniej i właśnie wtedy serce zamiera mi w piersi.
Laboratorium Analityczne w Monachium.
Wyniki.
Zadzieram głowę, bo jestem już w drzwiach, ale Sophie nie ma w pobliżu. Daję sobie parę sekund na podjęcie decyzji.
I podejmuję. Zginam kopertę na pół, po czym wsuwam ją do kieszeni spodni.
-Coś ciekawego? – słyszę nagle głos Sophie, na co aż podskakuję w miejscu. Unoszę szybko głowę; stoi w drzwiach salonu, z którego musiała właśnie wyjść. Czy widziała…? Nie. Nie sądzę.
-Tylko rachunki i reklamy – odpowiadam spokojnie – Zresztą, sama sprawdź – dodaję, podając jej natychmiast plik kopert. Sophie bierze je ode mnie i przegląda szybko, odczytując niecierpliwie dane nadawców. Zaraz potem unosi na mnie oczy, a ja widzę jak uśmiechem usiłuje zakryć rozczarowanie malujące się na twarzy.
-To co idziemy? – pytam pośpiesznie, bo nagle zaczynam czuć nieoczekiwane wyrzuty sumienia. Muszę wziąć się w karby. Sophie kiwa lekko głową, po czym z cichym westchnieniem zmierza do drzwi. Podążam za nią.
Przy każdym kroku czuję jak koperta z listem nieznośnie ciąży mi w kieszeni spodni.
Dwie godziny później ja i Sophie wychodzimy z kina, a ja nie mam zielonego pojęcia o czym był film, na który poszliśmy.
Przez cały ten czas myślałem tylko o tym liście, o tej kopercie, tkwiącej w kieszeni spodni, o tej kopercie, w której kryje się odpowiedź na tak istotne pytanie. Odpowiedź, którą pragnę poznać chyba nawet bardziej niż Sophie. Bo od niej zależy właściwie całe moje życie.
Dlatego udaję, że jestem już zmęczony, szybko żegnam się z Sophie i wracam do domu.
Do swojego pokoju wpadam jak burza.
Ledwo zatrzaskuję za sobą drzwi, od razu wyciągam list z kieszeni dżinsów, rozrywam kopertę i prostuję kartkę. Serce bije mi jak oszalałe, kiedy przesuwam szybko oczami po linijkach tekstu. Omijam standardowe, urzędowe formułki i szukam jednego jedynego słowa. Przymiotnik. 4 sylaby. I dwie możliwości.
Jeśli to będzie słowo ,,negatywny” to będzie koniec mojej nadziei i marzeń. Koniec mnie i Sophie. Jeżeli w ogóle kiedykolwiek istniało jakieś ja i Sophie.
Jeśli natomiast znajdę słowo ,,pozytywny”… wiadomo. Nie życzyłbym im tego. Oczywiście, że nie. Ale ta gorsza, egoistyczna i – co najważniejsze – zakochana część mnie liczy na tę właśnie opcję.
Docieram do końca kartki.
I znajduję.
Wstrzymywany od dłuższej chwili oddech znajduje ujście. Wypuszczam powietrze z płuc z całą siłą, na jaką zdobywają się moje mięśnie. Serce podchodzi mi do gardła. Oczy zachodzą mgłą. Kartka wyślizguje się z drżących dłoni i powoli, bezszelestnie opada na podłogę.
I co teraz?
Wybacz, Steph. Wygląda na to, że będę musiała dalej samotnie Cię kochać.
Już w Polsce, pogrążona w głębokiej żałobie, jako że po weekendzie wracam do szkoły ;<
Ale póki co mam dzisiejszy mecz, i weekend z odrobinką, ale jednak skoków.
Będzie dobrze :>
wróciłam sobie z mojej ukochanej szkoły, wchodzę na bloggera i patrzę, że dodałaś rozdział. No i ryjek mi się cieszy ^^
OdpowiedzUsuńW ogóle, to ja jestem jakaś nienormalna i chora psychicznie, bo gdy to przeczytałam, to przyszła mi do głowy najczarniejsza myśl, jaka mogła przyjść. Mianowicie wymyśliłam sobie, że może i Sophie i Andi nie są rodzeństwem i dziewczyna będzie się cieszyła, ale Ty uśmiercisz Andiego i nie będzie happy endu.
Ale odganiam to od siebie, bo chyba bym tego nie przeżyła.
Czyżby Steph będzie chciał zataić wyniki?
Buziaki ;**
Jeju, czytam ten rozdział z półprzymkniętymi oczami, bo jeszcze chwilkę temu sobie spałam, no ale dobra, już się ogarniam, kawa gotowa.
OdpowiedzUsuńStephan... no więc jak całym sercem jestem Team Andi, tak tu Steph mnie urzekł i zamiast niechęci wzbudził jakieś pozytywne uczucia.
Bo n jeszcze nie porzucił nadziei. Bo przecież on też ją kocha.
Ale kocha ją też Welli.
I jeden z nich będzie bardzo cierpiał, wiedząc, że nie może jej mieć.
A ona jest naprawdę wspaniałą dziewczyną.
No i wiesz, że Cię kocham, prawda? <3
To lecę pisać maila.
Przecież ja też kibicowałam Stephowi, ale tym ukradzionym listem w moim sercu ostro zaminusował. Jak mógł? Mam pewne przewidywania co do tego, co ów list zawierał, ale w zasadzie jego reakcja niczego nie wyklucza.
OdpowiedzUsuńPierwsza część rodziału sprawiła, że już byłam gotowa z powrotem trzymać kciuki za Stepha i nawet nie byłabym zła, gdyby wynik był pozytywny (ciężko by było Sophie i Andiemu, aż strach myśleć, ale jakaś cząstka mnie myślała optymistycznie). To ładnie z jego strony, że wspierał dziewczynę w tak trudnym momencie.
Ale nie miał prawa zabrać listu. Nic go nie usprawiedliwia. Nawet to, że ją kocha.
Take Madzia daje jakikolwiek znać życia. No ale przecież muszę to skomentować i Ty,słońce doskonale o tym wiesz.
OdpowiedzUsuńMało by brakowało, a bym ryczała na części Sophie, naprawdę. Może to po części przez tą cholerną alergię, ale jestem niemal pewna, że również przez te emocje. Matko Boska, jak ona go (Weliego oczywiście) kocha... Ajj... no dobra, teraz już ryczę, a obiad już dawno mi wystygł, ale kij z nim.
Także no.
Już komentowałam Ci dawno temu postępek Stephana, ale muszę to zrobić jeszcze raz:
do kurwy nędzy....
Nie widzę w tym człowieku już ani odrobiny dobroci. I nie! Nie próbuj mi nawet przedstawiać swoich racji. Ja i tak wiem swoje ^^
Kończę, bo będę wcinać zimne jedzonko. Zreztą padam na twarz dosłownie.
Papa! :*
Kocham <3
Buziaki! :*
Reakcja Stephana w samej końcówce , właściwie nic nie potwierdza na stówkę, no ale bardziej jestem skłonna myśleć, że oni nie są rodzeństwem.
OdpowiedzUsuńI byłoby pięknie, gdybyś nie obezwładniła nam Andiego...
Boję się, że go zabijesz.
A ja Cię wtedy znajdę i na serio ukatrupię :D
Andi MA ŻYĆ, i o to teraz boję się najbardziej. Więc może go wreszcie obudz, aby można się było skupić na dylematach sercowych bohaterów.
To wszystko to nie prośba tylko rządanie 0_0
(Które nic nie da, bo ty już wredoto to opowiadanie zakończyłaś).
Aaa, wracając do Stephana to zaczynało się stawać niemożliwe i uważałam już , że jest słodki.
Może i jest, ale znowu cholernie mnie wpieprzył.
To ma kurde być PRZYJAŹŃ?
A tak ogółem to kiedy mniej więcej next?
Ściskam i pozdrawiam :*
Trzymaj się
ogólem, to jestem po uszy zakopana w zeszytach i książkach i ledwo mam czas oddychać przez te zaległości, więc jeśli znajdę czas by skopiować i wrzucić ten kolejny rozdział na bloga to będzie błogosławieństwo.
Usuńale pewnie w przyszły piąte ;>
chcę miec już to z glowy.
Dziękuję <3
No trochę rozumiem tego Stephana. Ciekawość go zżerała. ;) No, ale niestety Sophie nadal będzie czekać na te wyniki. To troszeczkę komplikuje. Szkoda mi jej, bo ona tak bardzo martwi się o Andiego, a u niego bez zmian. ;( Na pewno bardzo musi cierpieć.
OdpowiedzUsuńNo cóż czekam na kolejny ;)
Pozdrawiam.
Teraz, Stephan musisz pogodzić się ze swoją porażką, uciszyć kołaczące serce i życzyć im szczęścia, bo chcesz jej szczęścia, prawda?
OdpowiedzUsuńNo właśnie, i co teraz? Ja też chciałabym wiedzieć.
OdpowiedzUsuńMogę przymknąć oko na ten "wybryk" Stephana. Zakochany chłopak jest i nie myśli co robi. Chociaż takie grzebanie w cudzej poczcie to lekka przesada. Miał te listy wyjąć i odłożyć na jakiś stoliczek czy coś, a nie przeglądać.
Stanu Andreasa nie będę komentować, żeby nie zapeszyć.
Eh, Stephan rozrabia i nie myśli zbyt rozsądnie. Wydaje się całkiem nieświadomy konsekwencji tego uczynku. Cóż, wolę nawet nie myśleć, co zrobiłaby z nim Sophie, gdyby dowiedziała się, że to on zabrał list, na który zdaje się czekała z taką niecierpliwością. Poza tym oczywiście pozostaje kwestia tego, co w nim jest, bo reakcja Stephana nie była jednoznaczna. Bardziej przychylam się do tej opcji, że oni jednak nie są rodzeństwem. Wydaje mi się, że w przeciwnym wypadku zareagowałby nieco inaczej. Tylko co teraz? Jak zachowa się chłopak i oczywiście, co z Andreasem? Bo jego stan nie daje mi spokoju. Przyznam się, że po tej reakcji pielęgniarki przez chwilę pomyślałam, że stało się coś strasznego, ale na szczęście lub i nie, było to tylko wzruszenie oddaniem Sophie. W ogóle strasznie mi ich szkoda. Obojga, a w sumie i całej trójki, a także ich rodziców.
OdpowiedzUsuńCzekam na next.
Trzymaj się i powodzenia jeszcze raz przy jeździe :*
powodzenie mi się przyda i to bardzo :D
Usuńdziękuję <3
Oj Stephan, Stephan. Teraz już zupełnie nie wiem co o nim myśleć i co czuć. Zawsze go uwielbiałam, choć nie widziałam go u boku Sophie, a teraz? Z jednej strony chcę mu wybaczyć to wszystko - przecież on ją kocha i jak na razie nie zrobił nic aż tak strasznego. Można po prostu stwierdzić, że chciał znać odpowiedź wcześniej, dać sobie czas... dać czas sobie i Sophie, bo przecież do czasu aż wynik nie okaże się negatywny wciąż jest dla nich nadzieja, wciąż miłość Sophie i Andiego jest niejako zakazana. W dodatku teraz znów on jest przy niej, on podtrzymuje ją na duchu, znów coś między nimi jest. Z drugiej strony jednak obawiam się, czy to nie był pierwszy krok w tej całej walce o miłość, czy jeśli wynik okazał się negatywny - w sumie ciężko cokolwiek wywnioskować po reakcji Stephana - to on przypadkiem nie zachowa go dla siebie, a tego bym już chyba nie umiała mu wybaczyć, a tym bardziej gdyby spróbował go sfałszować. Zastanawiam się, jak daleko może się on posunąć. Jak mocno chce walczyć o Soph.
OdpowiedzUsuńA w poprzednim rozdziale tak mi go było szkoda, jak się obwiniał. Szczególnie biorąc pod uwagę, jak my go obwiniłyśmy i o co podejrzewałyśmy, a on się tam czuł winny wszystkiemu przez samą kłótnię.
Jednak nie chcę osądzać go zawczasu, na razie zrobił małą głupotę, którą jestem w stanie wybaczyć zakochanemu chłopakowi i dalej go lubić.
Zaciekawiła mnie reakcja pielęgniarki. Zwykłe wzruszenie, rozczulenie nad oddaniem Sophie względem Andiego, czy jednak jej łzy miały coś znaczyć. W sumie nie wiem, może to było takie zwykłe, miało nam uświadomić jak dziewczyna mocno kocha Welliego, jak cierpi i jak czuwa przy nim, a inni coraz bardziej to zauważają.
Swoją drogą - bo jak zawsze nie zdążyłam skomentować poprzedniego rozdziału - jak mogłaś zrobić to Andiemu? Śpiączka? On musi się z niej wybudzić, musi dojść do siebie i żyć szczęśliwie z Sophie, nie zgadzam się na żadne inne rozwiązanie. Choć Stephan kombinuje, kombinuje i w pewien sposób wykorzystuje to, że jego przyjaciel- a zarazem główny konkurent - nie ma najmniejszych szans się bronić, nie może walczyć o te miłość.
Czekam na to, co nam przygotowałaś dalej, bo az się boję tego jak to wszystko się może pokomplikować.
Na wstępie chciałam Cię strasznie przeprosić za moje zaległości. Rozdział już dawno przeczytałam, ale zalegałam z skomentowaniem :) Ale sądzę, że mnie zrozumiesz bo nowa szkoła więc nowe obowiązki i nie za bardzo jak mam podzielić sobie czas :/
OdpowiedzUsuńAle teraz weszłam i komentuje. Rozdział cóż by tu napisać nowego CUDOWNY jak każdy poprzedni i następny :)
Boże, ale bardziej tajemniczej końcówki to się nie dało zrobić, teraz mnie zżera Ciekawość co i jak :/ Uuuuu no ja już chce kolejny :)
Ach wchodząc tutaj miałam wielkiego banana na twarzy bo znalazłam chyba twój profil na ciacha i tam zdjęcie z mojej ręki :) Ech będę popularna jednak nie ma co :*
Całuski i do następnego :*
jedno słowo: szkoła.
Usuńwięcej nie trzeb dodawać, więc świetnie rozumiem ;D
eeej ale co Ty mi chcesz powiedzieć? Że to zdjęcie Krzysia jest Twojej roboty?
ale ... jak? :>
Mojej i tylko mojej możesz mi podesłać swojego e-miala odezwę się na niego :P
Usuńmjtheneverland@op.pl :)
Usuń